W newsroomie nie ma przeproś!
   

Dziennikarstwo to praca przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Rozmowa z Olimpią Górską i Iwoną Sitnik-Kornecką, dziennikarkami TVP Kraków

Dlaczego zdecydowały się Panie zostać dziennikarkami?
Iwona Sitnik-Kornecka: Zawsze podobał mi się ten zawód. Jednak w czasach komuny uważałam, że to nie ma sensu. Gdy byłam w Meksyku na stypendium, studiowałam filologię romańską i iberyjską, trafiłam do gazety, w której pracował chłopak mojej koleżanki. Po kilku spotkaniach zaczęłam dla nich pisać artykuły. I połknęłam bakcyla.

Olimpia Górska: Obserwowałam pracę mojego taty, który pracował w redakcji sportowej Gazety Krakowskiej. Podobało mi się to, co robił i fakt, że dzięki legitymacji prasowej mógł rozmawiać z różnymi osobami, nie tylko ze świata sportu. Zauważałam, że dużo wie, prawie wszystkich zna, odkrywa kulisy i mechanizmy różnych wydarzeń. Podziwiałam i podziwiam go za charakter i honor - mimo pracy zawodowej, rozpoczynanej przecież w głębokim PRL-u, nigdy nie zapisał się do PZPR (w czasach komunistycznych partii rządzącej - przypis redakcji). Świadomie wybrał redakcję sportową, żeby realizować się w ukochanym zawodzie dziennikarza, a jednocześnie zachować twarz i nie pisać tekstów na zamówienie polityczne.

Jakie były Pań pierwsze kroki w zawodzie?

ISK: Dziennikarska przygoda w meksykańskiej gazecie na tyle mi się spodobała, że po studiach pojechałam do szkoły dziennikarskiej do Brukseli. To była świetna szkoła. Uczyła teorii i praktyki. Wydawaliśmy gazetę, robiliśmy audycje radiowe i telewizyjne. Zanim trafiłam do TVP Kraków, spędziłam jeszcze miesiąc na stażu we francuskojęzycznej belgijskiej telewizji publicznej. To były dobre czasy dla telewizji. W Krakowie produkowało się mnóstwo programów. Choć trafiłam do redakcji „Kroniki", szybko zaczęłam robić reportaże. Ówczesny dyrektor telewizji stawiał na młodych.

OG: Początkowo trafiłam do Gazety Krakowskiej, opublikowałam w niej kilka wywiadów i reportaży. Kolejnym etapem było Radio Kraków, które co roku ogłaszało nabór. Byłam wtedy pod koniec pierwszego roku studiów. Dostałam się, a kilkanaście miesięcy później Radio organizowało egzaminy na kartę mikrofonową. Ku wielkiemu zaskoczeniu ja, początkująca dziennikarka, dostałam wtedy najwyższą kategorię, uprawniającą do dożywotniego występowania przed mikrofonem. Dzięki temu ówczesny szef Newsroomu pozwolił mi dołączyć do zespołu przygotowującego serwisy informacyjne, co na pewno wobec nieopierzonej studentki było dużym kredytem zaufania. Emocje były tak wielkie, że gdy pierwszy raz szłam z wydrukiem przygotowanego tekstu wiadomości do studia, ręce trzęsły mi się do tego stopnia, że w pierwszej chwili nie mogłam zacząć, bo kartka z tekstem skakała mi przed oczami. Pięć lat później, w efekcie sukcesu w konkursie na staż w BBC, wyjechałam na rok do Londynu. A potem przyszła propozycja z telewizji w Warszawie.

Jak obecnie wygląda Pań praca w „Kronice"?

ISK: Jestem wydawcą, czyli ogarniam program newsowy. Wydawca, jak często żartuję, to taki człowiek, który dzień zaczyna z uśmiechem na twarzy, a im bliżej wydania, tym mniej uśmiechu, a więcej nerwów, bo wszystko musi być gotowe na czas. I nie ma przeproś. Widza nie interesuje to, czy mamy jakieś problemy techniczne, czy przyszedł materiał z regionu czy też nie. O 18.30 widz chce zobaczyć „Kronikę". Prowadzę również „Tematy dnia", czasami robię też inne programy czy reportaże.

OG: Rola prowadzącego jest mniej lub bardziej rozszerzona w zależności od wydawcy, od dnia oraz wielu innych rzeczy. Waha się od sytuacji, gdy jest niemal wszystko przygotowane, tylko wziąć i czytać, do takich dni, gdy większość rzeczy trzeba przygotować albo przerobić samemu. Prowadzący odpowiada za to, co mówi na antenie w zapowiedziach materiałów reporterskich, a także za przeprowadzone podczas programu rozmowy w studiu.

Słyszałem, że praca dziennikarza trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Czy w takim wypadku udaje się Paniom znaleźć czas dla rodziny i znajomych?

ISK: Bywa ciężko. Tworzenie informacji to niewdzięczna praca, której musisz wszystko podporządkować. Życie rodzinne, imieniny dzieci... Gdy kiedyś zadzwoniłam do mojego syna, że się spóźnię, bo coś stało, odpowiedział ze stoickim spokojem: „Jak zwykle". Ostatni przykład. Zasiedziałam się w redakcji po „Tematach dnia", które prowadziłam na żywo. Przygotowywałam wydanie na następny dzień. Już miałam wychodzić, ubrałam się i właśnie podchodziłam do telewizora, by go wyłączyć, gdy na pasku w TVP INFO pokazała się informacja o katastrofie kolejowej pod Szczekocinami. Wyszłam z pracy o drugiej w nocy. Wróciłam o szóstej rano. I prawie całe, wyjątkowo dłuższe wydanie „Kroniki" było poświęcone katastrofie. Reporterzy i operatorzy też wtedy krótko spali.

OG: Jest to praca, która wymaga niemal non stop aktywności, uwagi i zainteresowania tym, co się wokół dzieje. Świadomie ograniczyłam swoją działalność zawodową do pracy prezenterskiej właśnie z tego powodu. Obecnie pełnię funkcję prezenterską właśnie, dlatego że pozwala mi to choć trochę regulować czas pracy. Dyżury prezenterskie są krótsze od dyżurów redaktorów wydania, czyli wydawców. Iwona jest w pracy od samego rana do końca dnia. Reporterzy zaczynają rano i kończą wtedy, gdy temat jest gotowy, czasem po kilku godzinach, czasem po kilku dniach. Ja przychodzę wczesnym popołudniem i zostaję do końca wieczornego wydania. Próbuję godzić obowiązki zawodowe z arcyważnymi i superpilnymi sprawami związanymi z synkiem. To on jest najważniejszy.

ISK: Gdy byłam w ciąży, zrezygnowałam z pracy w redakcji newsowej. Bo jeżeli traktujesz tę pracę poważnie, nie możesz powiedzieć: „Sorry, mam chore dziecko". Jeśli się coś wywróciło, to jedziesz robić materiał . Albo masz w sobie żyłkę newsowca, albo zmień pracę. Bo tego nie można robić na pół gwizdka. Do „Kroniki" wróciłam, gdy syn był starszy.

Co mogłyby Panie doradzić naszym czytelnikom, których marzeniem jest zostanie dziennikarzem?

ISK: Przede wszystkim, żeby próbowali w Warszawie. Bo tam jest więcej możliwości. Rynek medialny w regionie bardzo się kurczy. Czego najlepszym dowodem są Dziennik Polski i Gazeta Krakowska. Kiedyś to były dwie różne gazety. Teraz mają jednego właściciela i niewiele się różnią. Kupowałam oba tytuły, teraz już tylko jeden, bo artykuły się dublują. Poza tym to zawód, który nie daje ci żadnego bezpieczeństwa. Ludzie w większości przypadków pracują bez etatów. Z drugiej strony to bardzo ciekawa praca. Wymagająca, pozwalająca się rozwijać, poznawać nowych ludzi. Rozumiesz więcej, patrząc na świat oczami osób, z którymi rozmawiasz.

OG: Jeśli ktoś jest gotowy na wiele wyzwań, jest gotowy ciężko pracować przez siedem dni w tygodniu i bardzo dużo się uczyć, to ta praca może być dla niego. Doradziłabym czytanie wszystkiego, co można, słuchanie wielu rozgłośni, oglądanie wielu stacji telewizyjnych. Trzeba znać języki obce, a przede wszystkim język polski, bo umiejętność sprawnego, swobodnego i zręcznego posługiwania się językiem polskim przy przekazywaniu informacji jest kluczowa. Bez względu na to, czy chcemy pracować w gazecie, radiu czy telewizji.

 rozmawiał Krzysztof Materny
Śmigło
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy:
E-mail adresata:
Poleć
Link został wysłany
Newsletter
juliada mlodziez smiglo

Powered by mtCMS   •    Wszelkie prawa zastrzeżone   •    Projekt i wykonanie MTWeb