Gorączka Arabskiej Nocy
   

Upał, kurz, hałas i chaos. Z ciasnych, brudnych uliczek wychodzą tylko duże, czarne oczy. Martwe zwierzęta wiszą na hakach. Brzmi piekielnie?

Najpierw byl chaos...
Jest 21:00. Na termometrze 30°C. Uff, ochłodziło się. Miasto zaczyna życ. Taksówki trąbią tak głośno, że o własnych myślach można zapomnieć. Kierowcy chcą zwrócić na siebie uwagę. Przecież każdy jest potencjalnym klientem. Słychać tylko: "biiiip! biiiip!" -jakbym miała ulec tylko dla świętego spokoju. Skręcam w ciasną uliczkę. Tam na pewno nie wjadą. Uderza mnie zapach cynamonu i szafranu. Nozdrza pulsują. Próbują oddzielić i rozpoznać zapachy. Curry. Wdech. Imbir. Wydech. Kurkuma. Wdech. Źródłem jest niewielki sklep z przyprawami. Misternie ułożone kopce z przypraw przypominają kolorowe, szpiczaste kapelusze. Ciekawe, co by było gdybym kichnęła?
Na ścianach wiszą czarne tabliczki ze złotymi arabskimi literami. To fragmenty Koranu. W kącie jest mały, czerwono-beżowy wzorzysty dywan. Służy do modlitwy. Sądząc po tym, jak bardzo jest wytarty, właściciel sklepu nie ma w zwyczaju opuszczać swoich religijnych obowiązków. Wychodzę zanim zacznie się targowanie. Znów uderzenie gorąca.

a pózniej wszystko sie zaczelo...

Nagle, tuż obok rozlega się przenikliwy, donośny głos. To Muezzin. Z wieży meczetu przypomina, że czas na modlitwę. Jedną z pięciu każdego dnia. Dziesięciokrotnie przekracza wszystkie dopuszczalne normy decybeli określone przez Unię Europejską. Swoim głosem wypełnia każdą dziurę. Wpada do każdego ucha. A miasto jak zaczarowane, zamiera. Zupełna cisza. Sklepy przymykają się w sekundę. Nawet kurz jakby opadł. Kilka minut jest wiecznością. Boję się zrobić krok, żeby nie zmącić tego spokoju. Zanim sie odważyłam, wszystko wróciło do normy. Jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Jakby nie rzucili wszystkiego, żeby bić pokłony Allahowi.

Uczta dla zmyslów
Każda uliczka jest tajemnicą. W jednej są przyprawy, w innej perfumy i kadzidła. Trudno je rozróżnić. Trudno do którejś wrócić. Trudno znaleźć drogę. Zupełnie przypadkiem możemy trafić na Fabrykę Jedzenia. Ja to tak nazywam, bo to świetna lekcja. Samemu tworzy się drogę jedzenia do żołądka. Najpierw sklep z drobiem i królikami. Żywymi. Obok rzeźnia, gdzie na miejscu zabiją i oskubią to, co przyniesiemy. Można też ominąć etap pierwszy i wybrać sobie wołowinę czy jagnięcinę. Ogromne ilości mięsa wiszą na hakach pod sufitem. Na pewno jest świeże. W tej temperaturze dwudniowe sztuki dałyby wyraźny znak prosto do naszego nosa. Z mięsem idziemy do stoiska numer trzy. Tam przyrządza je tak jak chcemy. Dołożą warzywa, włożą w bułkę/pitę/tortillę. Pokroją. Obok kuskus czy ryż. Przyprawią według uznania. Naszymi przyprawami, jeśli tylko chcemy. Klient nasz pan. W innym zakątku sklep z orzechami, słodyczami. Różne kompozycje, rodzaje, smaki. W turystycznych dzielnicach jeszcze pamiątki. Wielbłądy, koszulki, pocztówki.

Przedstawienie musi trwać

O wszystko trzeba się targować. O kebab za 4 złote, o chustę za 10 i wielbłąda za złotówkę.
Bo to kult, tradycja i zabawa. Cały rytuał, który zaczyna się przy pierwszym wzrokowym kontakcie. Nie chcąc nic kupić trzeba omijać te duże, czarne oczy. Inaczej dostaliśmy angaż. Do przedstawienia zwanym negocjacje. Podniesiony głos, krzyki, wychodzenie ze sklepu. Tam i z powrotem. Kłótnie, dyskusje. Kilka słów po arabsku może pomóc. Obniża cenę o tzw. europejską marżę. Dolicza się ją turystom, bo z założenia mają więcej pieniędzy. Trzeba wypić miętową, goracą herbatę. Ona najlepiej studzi pragnienie. Czasem też emocje. Zapalić shishę ze sprzedawcą. Takie targi mogą trwać nawet godzinę. Wszystko zależy od nas.

Ludzie, koty i wielbłądy
Na ulicach są różni ludzie. Czerwone, różowe i niebieskie hidżaby na głowach młodych arabek kontrastują z czarnymi strojami ich matek. Nic nie jest zabronione. To od rodziny zależy, która dziewczyna w co się ubierze. Tak jak w Polsce. Są bardziej i mniej tradycyjne osoby. Dżinsy niby zasłaniają większą część kobiety. Są jednak tak obcisłe, że podkreślają każdy fragment jej ciała. Panowie noszą szare i białe galabije. Zawsze zaskakuje mnie jak bardzo sa czyste. Mimo wszechotaczającego pyłu i piasku. Gdzieś w kącie zawsze miauczy jakiś kot. Raz na jakiś czas można spotkać też wielbłąda. Niestety coraz rzadziej. W mieście Arabowie wolą te mechaniczne.

Za murami hotelu
W hotelach wszystko jest czyste, kolorowe i europejskie. Ale czy prawdziwe? Jedząc "na mieście" wbrew pozorom jest dużo trudniej o zatrucie niż w hotelu. Można poznać ludzi i ocenić ich samemu. Nie według legend, stereotypów czy baśni tysiąca i jednej nocy. Można poznać inny punkt widzenia. Spróbować kawy z kardamonem, a zapomnieć na dwa tygodnie o schabowym. Po prostu mieć co opowiadać po powrocie. Najważniejsze, żeby szanować tutejsze reguły. I wyjść poza turystyczne dzielnice. Wybrać inny kraj niż połowa Polski. Postawić na Marakesz czy Akabę zamiast kolejnego All Inclusive w Hurghadzie. Bo chociaż początki bywają piekielne to z czasem mogą stać się rajem na ziemi.

 

źródło fot.: www.thestoryoftexas.com/showtimes/arabia.html

Aneta Zając
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy:
E-mail adresata:
Poleć
Link został wysłany
Newsletter
juliada mlodziez smiglo

Powered by mtCMS   •    Wszelkie prawa zastrzeżone   •    Projekt i wykonanie MTWeb