Dźwięk bijących dzwonów dobiega do moich uszu kilka sekund po siódmej. Mimo, że mieszkam już na skraju miasteczka, zaraz pod lasem, odgłos budzący do życia wszystkich mieszkańców, budzi i mnie. Promienie porannego słońca też nie dają za wygraną i starają się dotrzeć czym prędzej do moich oczu. Dzwony milkną, a za oknem nie słyszę nic innego, niż śpiew ptaków; żadnych samochodów, żadnych krzyczących dzieci. Wstaje, szybko wkładam sukienkę, biorę moją czerwoną damkę i jadę niemal pustymi uliczkami do sklepu. Te, zamiast asfaltowe, są pokryte tzw. kocimi łbami. Co ciekawe, po dwóch stronach drogi, ukryte za niskim drzewami rosnącymi wzdłuż ulic, widzę niskie, jakby wycięte z XIX wieku domy. Symetryczne, przeważnie parterowe, w różnych odcieniach. Mijam kilka starszych pań w chustach na głowach wracających ze sklepu. Albo na rowerze, albo pieszo...
Nie, to nie jest opis dziewiętnastowiecznej wioski - to urokliwe miasto Supraśl, gdzie czas już od dawna stoi w miejscu.
Supraśl, jak i całe Podlasie jest wyjątkowym miejscem w Polsce. Tu, gdzie Białorusini w niektórych miasteczkach stanowią ponad dziewięćdziesiąt procent i gdzie mało kto zagląda, czas zatrzymał się kilkanaście, a może i nawet kilkaset lat temu. Głównymi gośćmi Podlasia są ludzie, którzy byli tu raz, a potem ciągle wracali. Ale w tym nie ma nic dziwnego, bo trudno jest się nie zakochać w naszych północno-wschodnich zakątkach, tak słabo znanych i jeszcze nie odkrytych przez turystów. Wszędzie napotykane cerkwie, cmentarze żydowskie, prawosławne i muzułmańskie, nawet meczet - to wszystko stanowi swoistą mieszankę kultur, jaką spotkać możemy jedynie na Podlasiu. Lecz sam Supraśl, główne miasteczko regionu (pomijając Białystok) ma w sobie tyle uroku, że niejeden nie chce stamtąd wyjeżdżać, kiedy jego urlop dobiega końca. Dobre na każdą porę roku: od lata, kiedy to równinne tereny sprzyjają wycieczkom rowerowym, aż po zimę, kiedy płaskie, leśne drogi w Puszczy Knyszyńskiej stają się idealną trasą na biegówki. Oprócz tego w lecie dużą atrakcją jest też kąpielisko zrobione na rzecze Supraśl, znajdujące się niemalże w samym centrum miasteczka. W upalne dni, chłód wody staje się wybawieniem dla mieszkańców, jak i turystów wylegujących się na małej, piaszczysto-trawiastej plaży. Oprócz tego rzeka niesie ze sobą inne korzyści, jak dostarczający wielu ciekawych wrażeń spływ kajakowy. Meandry, trzciny, które momentami porastają wąskie koryto do tego stopnia, że trzeba się przez nie przedzierać, ponad metrowe sitowie, czaple, bociany i... pustkowie naokoło. Pola, lasy, żadnych wsi, żadnych domów, żadnych ludzi. Wyprawa piękna, lecz wymagająca siły, odwagi i wytrwałości. Bo bez jakiegokolwiek z tych składników, po spływie rzeką Supraśl, można znienawidzić kajaki. Na szczęście ja wciąż je kocham, a całodzienny spływ, chyba jedną z bardziej zarośniętych polskich rzek, będę wspominać z pewnością do końca życia.
Gdy dni są pochmurne, w Supraślu też trudno o nudę. Zawsze można pochodzić urokliwymi uliczkami, które wydają się być nie z tej epoki wraz z okwieconymi domkami stojącymi równo jeden przy drugim. Można też posiedzieć w cukierni znajdującej się przy samym centrum, albo udać się do jednego z dwóch znanych supraskich barów. Pierwszy, Jarzębina, znajduje się przy głównej ulicy miasteczka. Jest to stosunkowo niedroga jadłodajnia, w której pomimo plastikowych naczyń i niewielkiej liczby stolików, w porze obiadowej kolejka prawie zawsze wychodzi na zewnątrz. W swoim menu też nie mają za wiele, bo tylko typowo tatarskie jadło. Jednak to, jest przyrządzane tu wyjątkowo dobrze, co zdecydowanie tłumaczy natłok klientów. Drugi, Alkierz, jest już bardziej elegancki. Tu podawane dania są nie tylko smaczne, ale też ładnie udekorowane. Klimat panujący w środku również jest inny; przy cicho puszczonym jazzie, galerii obrazków autorstwa uczniów supraskiego liceum plastycznego, i wystroju w stylu retro, miło jest posiedzieć przy porcji pierogów, z których przede wszystkim słynie Alkierz.
Warto jest też zajrzeć do pałacu Buchholzów, gdzie mieści się jedno z bardziej znanych polskich liceów plastycznych. Wchodząc do środka można nie tylko przyjrzeć się pałacykowi od wewnątrz, ale też obejrzeć prace uczniów, a nawet niektóre kupić.
Również w okolicy Supraśla nie można się nudzić. Wycieczka rowerowa do pobliskiego arboretum połączona ze spacerem po parku potrafi zająć cały dzień. Można ją też połączyć ze zwiedzaniem leżącego niewiele dalej Silvarium, tak zwanej leśnej apteki. Tam, oprócz wielu atrakcji przyrodniczych, można też zobaczyć nasze polskie Stonehenge, lub też podążyć tropem leśnych zwierząt.
Magię i tajemniczość Supraśla odkrył też reżyser filmu „U pana Boga w ogródku", który większą część swojego filmu rozgrywa na uliczkach tego małego, podlaskiego miasteczka. Spokój, cisza i autentyczność to jest to, co go tu uwiodło. Zapewne nie tylko jego...
Wieczorem, kiedy Supraśl znów usypia wraz z zachodzącym słońcem przyjemnie jest się przejść jeszcze raz po uliczkach miasteczka. Idąc i słuchając jak koty miauczą, psy szczekają, a gołębie, wypuszczane przez właścicieli, co wieczór krążą całymi stadami nad głową. To swoista kołysanka śpiewana przez naturę dla Supraśla, kiedy to, zgodnie ze Słońcem, idzie spać.
Joanna BroniewskaŚmigło