Moja komórka traci zasięg. Przejeżdżamy przez Jasionkę – małą, pegeerowską wieś. Dalej są już tylko pola, lasy, powojenne cmentarze. W końcu po prawej widzimy bacówkę. Gdzieś na wzgórzu widać stado owiec. Droga zakręca. Teraz jedziemy już równolegle do rzeki. Jeszcze kilka kilometrów i zza kolejnego zakrętu wyłania się dobrze nam znane schronisko.
Przed białym (również popegeerowskim) budynkiem stoi niewiele samochodów. Wszystkie je znamy, bo od lat przyjeżdżają tu wciąż ci sami ludzie. Radocyna to miejsce, o którym trudno znaleźć jakiekolwiek informacje, dlatego mało kto tu trafia. A to jest duży plus dla miejscowości w Beskidzie Niskim.
Można dojść tutaj też pieszo. Idąc z plecakiem od głównej drogi Gorlice - Konieczna zajmie to ok. pięć godzin. Mając szczęście można złapać stopa, lecz samochody nie jeżdżą tutaj często. Jednak dla ciszy, orłów krążących nad głową, bobrowisk czy zajęcy przebiegających przez drogę warto przyjechać, żeby odpocząć, żeby poznać nową kulturę.
Cerkwie, stojące co kilka kilometrów (prawie wszystkie odnowione i można zwiedzać), cmentarze po pierwszej i drugiej wojnie, przydrożne kapliczki, zarośnięte sady. Wszystko to są ślady pozostawione przez Łemków. Radocyna była dużą wsią, z dwoma cerkwiami, biblioteką, szkołą i ponad 250 mieszkańcami. Jednak od czasu drugiej wojny światowej zaczęły się przesiedlenia miejscowej ludności. Łemkowie opuszczali swoje chyże (rodzaj domu, gdzie pod jednym dachem mieściły się pomieszczenia gospodarcze i mieszkalne), które następnie były rozkradane i rozbierane. I tak, po wsi pozostały jedynie kamienne krzyże stojące co kawałek w wysokiej trawie. Łemkowie mieli tradycję stawiania krzyży, bądź też kapliczek przed każdym domem. Oprócz tego gdzieniegdzie można znaleźć zarośnięte piwniczki, albo resztki posadzki. I dzikie jabłonie. To wszystko składa się na magię miejsca.
Dlatego warto tu przyjechać. Odpocząć, usiąść nad rzeką. Wsłuchać się w szum szerokiej na metr Wisłoki, otworzyć zaległą książkę i czytać. Tak mija tu czas. Powoli, z dala od cywilizacji.
Jednak nigdy nie jest tu nudno. Kiedy wylegiwanie się na gorących kamieniach nad rzeką staje się nudne, jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy, które zapełnią czas. Bo okolice nie pozostają gorsze od samej Radocyny. Jeziorka osuwiskowe, zarośnięte kamieniołomy, bacówki, popegeerowskie wsie, Magurski Park Narodowy i w końcu oddalona od Radocyny o trzy kilometry granica Słowacka. Oprócz tego kawałek dalej znajduje się stadnina koni, a za nią zalew w Uściu Gorlickim, gdzie można wypożyczyć kajaki i rowerki wodne.
Spacery po bezdrożach, nocne niebo przepełnione gwiazdami i wspaniała atmosfera schroniska. Choć dla tych pragnących być jeszcze bliżej w natury jest tu też studencka baza namiotowa czynna od czerwca do września. Ale zarówno w schronisku jak i pod namiotem trudno nie poczuć magii tego miejsca. Tu, gdzie historia wciąż rysuje krajobraz o którym mało kto pamięta. Na pograniczu kultur.
Joanna BroniewskaŚmigło