Przyszłam do szkoły z nastawieniem, że od teraz będę uczyć się tego, co sprawia mi przyjemność oraz tego, co przyda mi się do matury. Plany miałam ambitne, ale rzeczywistość okazała się brutalna.
Nieprofilowane profile
Szybko dowiedziałam się, że na profilu humanistycznym, górnolotnie zwanym dziennikarskim, więcej czasu zmuszona jestem poświęcić na zaliczenie fizyki niż czytanie lektur. Lektur, które zaznaczam, są mi potrzebne do matury. Nie mówię o tych wszystkich ciekawych, przyjemnych i sensownych... Ale nie chcę tutaj dyskutować na temat zarządzeń Ministerstwa Edukacji.
Pierwszą klasę wspominam raczej nieprzyjemnie. Popołudnia spędzone na zajęciach nie należą do przyjemności. Gdybym jednak mogła ten czas spędzić na nauce rzeczy, które są praktyczne, przyjemne lub pożyteczne (chociażby w dalszej edukacji, czy przygotowaniu do egzaminu maturalnego) byłoby to jeszcze znośne. Tymczasem tamten okres wspominam jako nieustanną walkę z przedmiotami ścisłymi i kombinowaniem jak tu ominąć wiedzę o kulturze, na której nie dowiedziałam się absolutnie nic przez cały rok „edukacji”. Ponadto nasz fizyk praktycznie na wstępnie ogłosił nam, że „jesteśmy klasą OGÓLNĄ”, więc fizyki będziemy się ostro uczyć. Okazało się, że nawet bardzo ostro, bo udało nam się „rozwiązywać” zadania z medycyny.
Trochę zmieniło się w klasie drugiej. Tutaj zaczęłam realizować swój program w całości. W ramach wyjaśnienia- w końcu zaczęłam mieć lekcje wiedzy o społeczeństwie. Niestety nikt nie założył, że na profilu humanistycznym takie lekcje przydałyby się nam od pierwszej klasy. Na tym by się skończyło, bo na przykład z historii dalej wiem tyle co nic, a na fizyce dalej dowiadywaliśmy się, że teoria plus wzory to dalej za mało na dwójkę. Równocześnie program drugiej klasy między innymi z przysposobienia obronnego zrobił się bardziej życiowy, odpadł całkowicie zbędny WOK, a ze szkoły zaczęłam przynosić przydatne informacje.
Trzy lata później
Teraz, będąc już na końcu swojej szkolnej edukacji, mogę zastanowić się na spokojnie nad tym, co mi te trzy lata przyniosły. Wiem, że spędziłam masę godzin na nauce poszerzonego programu z fizyki, dowiedziałam się jak tam sobie działają różne dziwne pierwiastki chemiczne, oraz że greckie kolumny miały kobiece kształty. (Tak, to ta moja „ogólnokształcąca wiedza”). Jednocześnie nie mogę pominąć tego, co rzeczywiście przyniosły mi niektóre lekcje. Może nie pamiętam już dokładnie jak działa który układ w organizmie człowieka, ani jak podzielone są stopnie wojskowe, ale wiem co mogę zrobić w niektórych sytuacjach związanych ze zdrowiem i bezpieczeństwem. Wiem, bo to informacje, które chciałam zapamiętać.
Systemowa walka na wszystkich szczeblach
Nie sposób nie zgodzić się z autorką poprzedzającego mój tekstu w kwestii nauki „pod klucz”. Pod klucz uczymy się polskiego, historii, WOS-u, praktycznie wszystkiego, co można zdawać na maturze. Jednak nie bądźmy skrajni. Problem szkoły nie leży tylko w programie. Cały system nie jest zdrowy. Bywa, że nauczycielami zostają ludzie, którzy kompletnie nie nadają się do tego zawodu. Tutaj, mimo wszystkich przeciwności, które znosiłam przez ten czas, nie sposób nie docenić niektórych nauczycieli.
To wcale nie jest tak, że oni są szczęśliwi z takeigo funkcjonowania szkoły. Moja polonistka nieustannie ubolewa nad tym, że na lekcjach nie mamy czasu na życiowe dyskusje i dygresje. Bo „trzeba zdążyć z programem”. Może dla niektórych to wygodne. Bądźmy jednak szczerzy - wygodne dla tych, którym właściwie nie chce się pracować nad charakterem czy światopoglądem młodych ludzi. Reszta usilnie próbuje walczyć z tym systemem tak samo jak uczniowie. Oprócz przekazywania wiedzy chcą budzić w nas świadomość i myślenie. Pewnie, zależy im, żebyśmy na świadectwie maturalnym mieli „jak najwięcej procentów”, ale wiedzą, że za parę lat o cierpieniach Wertera nikt z nas raczej myśleć nie będzie, za to liczą, że w pamięci utkwią nam informacje i przemyślenia przydatne w życiu. I bardzo się cieszę, że udało mi się na takich belfrów trafić.
Z ministerstwem walczyć trudno. Tam siedzą ludzie, którzy chyba nie bardzo zdają sobie sprawę z tego jakie problemy dotykają uczniów. Jednak tak naprawdę wiele zależy od naszego podejścia - jeśli czegoś chcemy się dowiedzieć dodatkowo rozwijając własną osobowość, to równolegle do klucza mamy inne ścieżki rozumowania. I jeśli tego chcemy, to (niestety w mniejszości) znajdziemy nauczycieli, którzy chcą tego samego co my. Takich, którzy nie uczą tylko dla odrobienia odpowiedniej ilości godzin i których nie zniszczył system.
Mogę wyrazić tylko swoją nadzieję, że kolejne pokolenia będą na tyle inteligentne, żeby nie poddawać się wyłącznie schematom i planom, a panowie i panie zasiadający na wysokich stołkach w końcu zajmą się realnymi problemami edukacji polskiej młodzieży.
Monika PtasznikŚmigło