Była matematyka. Zmęczeni poprzednimi lekcjami nie mieliśmy humoru. W połowie zajęć wezwano mnie do gabinetu pani dyrektor. Komunikat mnie zdziwił. Nie mogłam przypomnieć sobie, żebym czymś podpadła. Wstałam niepewnie z krzesła, byłam lekko zdenerwowana. Dopiero przed samymi drzwiami gabinetu, usłyszałam pytanie: Chcesz jechać na Litwę? Po prostu wgięło mnie. Nie mogłam w to uwierzyć! Zawsze dużo gadam, buzia mi się nie zamyka, ale tym razem ledwie wyjąkałam: dziękuję. Tak stałam się dziesiątą osobą wśród szczęściarzy wyruszających na Litwę i przekonałam się, że warto działać w szkole. Bo wyjazd zaproponowano mi w nagrodę za pracę w samorządzie.
Comenius daje szansę
To, że program Comenius otwiera nowe możliwości, wie każdy. Możliwość poznania kultury innego kraju, uczestniczenia w życiu zagranicznej szkoły, podszlifowania obcego języka, bądź (jak w przypadku takich krajów jak Litwa, gdzie używany jest język polski jako język mniejszości) przekonania się, że ten sam język może mieć inne brzmienie. W ramach takich wymian młodzi ludzie doznają nowych doświadczeń, poznają innych ludzi.
Wyjeżdżaliśmy spod szkoły w poniedziałek. Wraz z nami jechało trzech nauczycieli, nasze panie dyrektorki i dwóch kierowców. Na początku było trochę problemów. W bagażniku zabrakło miejsca na walizki, ale i z tym sobie poradziliśmy. Niektóre bagaże (nie mówię tu o podręcznych, lecz o walizkach i torbach) wrzuciliśmy w przejście pomiędzy siedzeniami. Jednym słowem bus stał się przytulny. Nie przeszkadzało nam to, wręcz przeciwnie, mieliśmy stały dostęp do wszystkich rzeczy.
podróż z przygodami
Podróż była długa, trwała ponad 12 godzin, więc z powodu braku miejsca walizki okazały się bardzo przydatne, choćby dla wygodnego wyłożenia nóg. Całą drogę śpiewaliśmy piosenki: z każdej epoki i każdego rodzaju, począwszy od utworów „Starego Dobrego Małżeństwa", przez „Szła dzieweczka", i „Sokoły", piosenki Gosi Andrzejewicz do „Mam chusteczkę haftowaną". W okolicach Kielc musieliśmy zrobić postój z powodu małej awarii busa, ale nie zmarnowaliśmy ani minuty. Wyobraźcie sobie gimnazjalistów grających na stacji benzynowej w „krowę", w słynną „czekoladę" z czasów przerw w klasach początkowych, „murarza" oraz „raz, dwa, trzy, baba jaga patrzy na oczy". Jednym słowem było śmiesznie.
Na granicy nie było problemów. Kiedy dojechaliśmy do Butrymaniec, nie mogliśmy znaleźć szkoły, która na parę dni miała stać się naszym drugim domem. Przyjechaliśmy o drugiej w nocy. Byliśmy zmęczeni, ale nikt nie poszedł spać, mimo że pobudka była zaplanowana na rano, ze względu na rozpoczynające się normalnie lekcje.
serduszka dla Polski
Litwini przyjęli nas bardzo ciepło i gościnnie. Przygotowali sale, materace, pokazali, gdzie możemy sobie zrobić gorącą herbatę, po prostu wszystko. Szkoła była dla nas. Mieliśmy dostęp do biblioteki, sali gimnastycznej, Internetu. Rano zadzwonił dzwonek. Słychać było uczniów na korytarzu. Ubraliśmy się, wyszliśmy przed salę. Zostaliśmy zaproszeni na śniadanie na stołówkę. Czekały na nas: ziemniaki, ogórki kiszone, chlebuś, parówki i liściasta, dobra herbata. Inaczej niż u nas, stąd zdziwienie. Na korytarzach widziałam komunikat w języku polskim, który brzmiał tak: „Uczniowie są czekani i ubrani w strojach uroczystych na sali gimnastycznej". W pracowni języka polskiego były narysowane serduszka. Byłam zaskoczona, jak bardzo muszą kochać ten przedmiot, skoro w żadnej innej sali nie było takich znaczków.
dookoła Wilna
Pierwszego dnia pojechaliśmy zwiedzać stolicę - Wilno, od rana do wieczora. Byliśmy na cmentarzu, gdzie pochowani są matka Józefa Piłsudskiego i jego serce. Odwiedziliśmy mieszkanie Adama Mickiewicza, byliśmy w licznych kościołach, np. św. Anny, pod Ostrą Bramą, w cerkwiach, w dzielnicy żydowskiej i wielu innych miejscach, które naprawdę warto zobaczyć.
Następnego dnia uczestniczyliśmy w dniu sportu w szkole. Graliśmy mecz siatkówki z Litwinami. Niestety przegraliśmy, ale po wspaniałej walce. Po południu pojechaliśmy do Wilna na zakupy, żeby każdy mógł kupić sobie pamiątki. Wieczorem czekała nas dyskoteka. Było cudownie. Nazajutrz trzeba było już niestety pakować walizki. Pojechaliśmy jeszcze na wycieczkę na zamek w Trokach. Tam dostaliśmy czas wolny, a potem do busa i do Polski.
pokażemy nasz samorząd
Trzy dni na Litwie to zbyt krótko, żeby zintegrować się z uczniami tamtej szkoły. To za mało, żeby zrobić coś wspólnie. Ale rozmawiając z nimi, dowiedziałam się, że nie mają samorządu. W tej szkole średniej, w której uczą się młodzi ludzie od klasy pierwszej do matury nie ma zwyczaju, by uczniowie sami coś organizowali. Nie wyobrażam sobie naszej szkoły bez samorządu! Opowiedziałam im o naszej pracy. Mam nadzieje, że uda im się stworzyć samorząd i że da im on tyle satysfakcji (albo i więcej), ile nam daje.
W powrotnej drodze wspominaliśmy wspólną grę w „śledzia" oraz to, jak nasi gospodarze próbowali wypowiedzieć zdanie: „Stół z powyłamywanymi nogami". To wszystko jeszcze długo pozostanie nam w pamięci. Przed granicą polską znowu pojawił się problem z busem. Naprawa miała zająć 15 minut, ale trwała znacznie dłużej. Na polu rozłożyliśmy karimaty, graliśmy w „uno". Był to chłodny wieczór i pewna miła pani poczęstowała nas gorącą herbatą i pyszną, gorzką, bąbelkową czekoladą, jakiej w Polsce nie ma. Mieliśmy szczęście trafiając na uprzejmych ludzi, którzy nam pomogli. Nad ranem byliśmy już w Polsce. Niedługo my będziemy gospodarzami. I wtedy, mam nadzieję, pokażemy im, jak działa samorząd.