Po ponad pół roku po raz kolejny ruszyłam na podbój Włoch. Tym razem jednak nie stopem, a busikiem, i nie w nieznane, a w coś zupełnie zaplanowanego. Choć jak się z czasem okazało - nie do końca.
Plan był taki: jedziemy na projekt międzynarodowy, w drodze zwiedzamy Sienę, w drodze powrotnej stajemy na nockę lub dwie we Florencji. Dwie pierwsze części naszej wycieczki przebiegły idealnie według planu, przy trzeciej zaczęły pojawiać się problemy. Choć nie - problemami tego nazwać nie mogę. Jak więc nazwać to inaczej? Spontaniczna, szalona przygoda - tak, to jest zdecydowanie to.
Florencja. Po dziesięciu dniach spędzonych w okolicach Rzymu wsiadamy do naszego busika i ruszamy na północ. Próby wcześniejszego znalezienia noclegu przez CouchSurfing legły w gruzach - jest nas piątka - mało kto jest w stanie zaoferować aż tyle miejsc. Już kilka dni temu zdecydowaliśmy się spać w naszym busie, byleby tylko Florencji nie odpuścić. Jednak dzień wcześniej na horyzoncie pojawiła się propozycja. Znajoma włoszka z kończącego się właśnie projektu ma dobrego znajomego we Florencji. Dzwonimy i... mamy nocleg.
Tym więc sposobem, szczęśliwi, ruszamy na północ. Jest już ciemno, kiedy dojeżdżamy na miejsce. GPS doprowadza nas do samego celu. Tam wita nas wesoły Peruwiańczyk. Pokazuje nam swoje mieszkanie, pokazuje jedyne łóżko, które może nam zaoferować. Na stole stawia dwie butelki wina, otwiera przewodnik, pokazując co koniecznie musimy zobaczyć. Idziemy na pizzę. Potem zabieramy go ze sobą i ruszamy na nocne zwiedzanie Florencji.
A wiedzieć trzeba, że Florencja nigdy nie jest taka piękna, jak w nocy. Najważniejsze - jest wolna od turystów. Jedynymi osobami, które spotyka się w centrum są studenci: stoją przed klubami, siedzą na licznych florenckich placach, rozmawiają, śmieją się, bawią, popijają wino, śpiewają i grają.
Nasz Peruwiańczyk zabrał ze sobą gitarę.
Jest godzina pierwsza w nocy, krążymy po uliczkach starego miasta do rytmu wydobywających się z gitary dźwięków. Wychodzimy na wzgórze znajdujące się nad miastem. Przed nami rozpościera się widok na całą Florencję. Światła lamp, górująca katedra, ratusz, oświetlona rzeka, most. Ten widok jest tak piękny tylko w nocy.
Schodzimy, znów troszkę krążymy po centrum. W końcu siadamy na schodkach na jednym z placów, przy którym nocne życie gaśnie dopiero z pierwszymi promieniami słońca. Nasz Peruwiańczyk spotyka swoich znajomych: poznajemy Ekwadorczyka, Brazylijkę i kilku rodowitych Włochów. Jest ciepła, wiosenna noc. Siedzimy wymęczeni po zwiedzeniu całej Florencji popijając wino, skręcając papierosy i podśpiewując Boba Marleya do akompaniamentu gitary i djembe.
Zapominam o maturze za dwa miesiące, zapominam o problemach, zapominam o wszystkim - jestem szczęśliwa tu i teraz, z czwórką polaków i mnóstwem ludzi, których widzę po raz pierwszy w życiu. Czy to nie stąd wywodzi się powiedzenie carpe diem?
Joanna Broniewska