Zwiędły kwiat
Bolało bardzo, kiedy wyrywali mnie z łona matki
Bolało bardzo, gdy pakowali w sztuczną, plastikową torebkę
Kiedy usadzili i kazali się uczyć mojego zadania
Starałam się nadążyć
Bez potrzeby
Potem zrobią ze mnie jedną z tych martwych kwiatów
Marionetkę, bez której doskonale sobie poradzą
Która, gdy zginie, nie wyrządzi szkody
Dlatego chcę się powstrzymywać od pomocy
Dlatego obejmuję swoje kończyny, aby nie robiły już nic zgodnie z ich wolą
Aby nie raniły już nikogo
Potem i tak zwiędnę
Bo taki był ich plan
Szczęście
Szczęście to coś ciepłego, kiedy zimno
Szczęście to coś zimnego w letni upał
Dla biednego szczęście to okruch chleba przy wigilijnym stole
Lub skrawek ubrania do okrycia
Szczęście nie wzrasta i nie kiełkuje
Ono nagle
Przychodzi
Jest jak dar
Jest jak róża od chłopaka lub jak mokry całus na pożegnanie
Dla mnie? Szczęście to coś przeźroczystego
Nagle otaczająca mnie mgła
Nie robiąca mi krzywdy
Okrywająca mnie jak pierzyna, jak matczyna dłoń głaszcząca mi głowę
Przechadzam się w niej, rozglądam
O znalazłam
Ono tutaj cały czas było
Dzisiaj
Dzisiaj wstałam
Pocałowałam
Nie zrobiło mi to specjalnie różnicy
Archeologicznie zawstydziłam się bo jeszcze go nie miałam
Czytałam, oglądałam, rumieniłam się z każdą minutą
To do mnie nie podobne
Dziwiłam się
Nie obracam się za siebie, nie zważam na nic i na nikogo
Będą inni
Więksi, wspanialsi
Ochy i achy
Subtelności w żadnym calu
To jakaś głupota
Mocniej, szybciej, bardziej i dużo więcej
Droga
Siedzę tutaj sama w mojej głowie
Wspinam się po korzeniach świadomości i szukam wspomnień
Przypatruję się moim podstarzałym myślom i zabieram część ich ze sobą
Gdzie jesteś drogo? Gdzie się podziałaś?
Podpowiedz mi
Nie widzę już żalu i słońca
Wszystko zdaje się dla mnie takie obce i dość zagmatwane w sobie
Jakaś część mnie umarła zanim znalazłam się tutaj i zaczęłam myśleć
Jakaś część mnie w drodze na ziemię zanurzyła się w otchłani
I zginęła
A z nią moja nadzieja
Powiedz mi, czy jeszcze wrócisz?