Dźwięk budzika był nieubłagany. Zwlekłam się z łóżka i dowlokłam się do łazienki. Szczerze mówiąc, rzadko zdarza mi się wstawać o 4:30 rano. Po użyciu kilku kosmetyków wyglądałam jak człowiek. Zjadłam śniadanie i o 5:10 razem z rodzicami jechałam w stronę Balic. W tym roku Polskę na szwedzkim spotkaniu Comeniusa reprezentowały wyłącznie dziewczyny. Pożegnałyśmy się z rodzicami; po zeszłorocznej wyprawie do Anglii podróż samolotem nie wywoływała w nas paniki. Kierunek: Monachium, Sztokholm, Vasteras.
jak w Ikei
Jeszcze przed podróżą do Szwecji mailowałam z Josefin, 14-letnią Angielką, która od 11 lat mieszka z mamą w niewielkim mieszkaniu w Vasteras - w ponadstutysięcznym miasteczku położonym w środkowej Szwecji. Teraz Josefin była moim hostem, czyli gospodynią.
Wyobrażałam sobie, że typowe szwedzkie mieszkanie liczy 70 albo i więcej metrów kwadratowych, ma wielką kuchnię, najlepiej z wysepką pośrodku i naprawdę odpicowaną łazienkę. Okazało się, że nijak ma się to do rzeczywistości. Klatki schodowe w szwedzkich blokach są naprawdę ładne i zadbane, ale ich mieszkania są całkiem przeciętne. Na czas mojego pobytu Josefin przeniosła się do pokoju swojej mamy, udostępniając mi tym samym swoją sypialnię. Szwecja kojarzy się większości z nas z Ikeą, i słusznie! Wchodząc do pokoju mojego hosta, poczułam się jak na wystawie w tym właśnie sklepie. Mnóstwo gadżetów, które znajdowały się na półkach, sama miałam w domu (często zaglądam do Ikei) bądź widziałam je w katalogach. Pokój Josefin był całkiem fajnie urządzony. Przeważały kolory fioletowy i niebieski. Pod sufitem wisiała flaga będąca połączeniem sztandarów: szwedzkiego i angielskiego, a na szafce, obok baaardzo wygodnego łóżka, stało akwarium z rybkami.
hello, Josefin, wymyśl coś!
Pamiątki z Krakowa rozdane gospodyniom, walizka upchnięta pod łóżko, czas na rozrywkę. Niestety Jose nie miała wobec mnie żadnych planów. A kiedy kilka razy pytała mnie, co mam ochotę robić, dostawałam palpitacji serca. W końcu za poradą jej mamy i pomimo niskiej temperatury wybrałyśmy się na spacer. Oczywiście zabrałam ze sobą aparat z nadzieją, że znajdę masę ciekawych obiektów do uwiecznienia. Niestety zdjęć zrobiłam niewiele, a i nasz spacer nie trwał zbyt długo. Po powrocie do domu oglądnęłyśmy film na dvd: „Szkoła rocka". Choć Jose urodziła się w Anglii, angielski nie był jej najmocniejszą stroną. O wiele lepiej rozmawiało mi się z jej mamą, która zadecydowała, że w czasie mojego pobytu w ich domu będą się porozumiewały w języku angielskim, żebym nie czuła się odsunięta do rozmowy. Po obejrzeniu ponadpółtoragodzinnego seansu trochę burczało mi w brzuchu. Jeśli chodzi o jedzenie, jestem raczej osobą wybredną. Tak więc przeżyłam kolejny szok, gdy pani Jackson, trzymając w ręce puszkę krewetek, zapytała mnie, czy mam na nie ochotę. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nigdy jeszcze nie próbowałam takich specjałów, bo jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do tego typu posiłków. Na kolację szłam z pewną obawą. Okazało się, że było to niepotrzebne, gdyż mama Jose uraczyła mnie pysznym makaronem z sosem z krewetek.
integracja w kopalni...
Na pierwszy dzień zaplanowano spotkanie integracyjne w szkole, po nim znaliśmy się lepiej: 4 Polki, 2 Włochów i 2 Włoszki, Grek i Greczynka, Niemiec i 3 Niemki oraz wszyscy nasi hostowie. Po zajęciach zapakowano nas do autokaru i wyruszyliśmy na wycieczkę do kopalni srebra. Ekscyta wzbudził w nas wymóg założenia kasku oraz peleryny. Wyglądaliśmy naprawdę zabawnie. Srebra w kopalni nie naleźliśmy, a mnie zrobiło się miło, gdy włoska nauczycielka powiedziała, że kopalnia soli w Wieliczce zrobiła na niej większe wrażenie
Polak, Węgier...
Następnego dnia uczestniczyłyśmy w zajęciach szkolnych. W czasie matematyki poznałyśmy dziewczynę z Serbii, pomagałyśmy jej rozwiązywać zadania z algebry. Kiedy wychodziłyśmy z klasy, zaczepił nas chłopak.
- Are you from Poland?
- Yes!
- Polak, Węgier - dwa bratanki! I do szabli, i do szklanki! Jak się czujesz?
Zamurowało nas. Zapytałyśmy, czy mówi po polsku. Okazało się, że zna tylko kilka słów. Po chwili nasz nowy kolega zniknął w tłumie uczniów. Bardzo podobało nam się to, że w szkole można było spotkać ludzi różnych narodowości, nawet Hinduski chodzące w swoich tradycyjnych chustach.
Po zwiedzaniu szkoły nadszedł czas na pracę. Trzyletnie już działania projektu Comenius miały zostać podsumowane wydaniem broszury, którą to właśnie my tworzyłyśmy. Pracowałyśmy w kilku grupach międzynarodowych w szkolnej bibliotece multimedialnej.
Wreszcie czas wolny. Poprosiłyśmy nasze gospodynie o oprowadzenie nas po centrum Vasteras. Szwedzkie autobusy przystanki wyglądają całkiem jak krakowskie. Odwiedziłyśmy plac, gdzie mieścił się ratusz oraz pomnik rowerzystów, a potem poszłyśmy do centrum handlowego, bo w Vasteras nie było zbyt wielu zabytków.
centrum Vasteras po raz drugi...
Koleiny dzień w szkole rozpoczął się od spotkania z dyrektorem szkoły, który pokazał nam prezentację o szkolnictwie w Szwecji. Po wykładzie przedstawiciele każdego z krajów wręczyli mu na pamiątkę prezent. Następnie całą grupą udaliśmy się do centrum, tam odwiedziliśmy urząd miasta, mieliśmy też możliwość rozmowy o tym, co dała nam praca w Comeniusie. Po spotkaniu poszliśmy na lunch, a potem znowu zwiedzaliśmy miasto. Zobaczyliśmy np. najmniejszy, bo dwupokojowy hotel, który mieści się na drzewie, a w którym noc kosztuje niebagatelną sumę. Najbardziej rozbawił nas fakt, że osoby wynajmujące ten domek - wciągają sobie rano na górę posiłek w koszyku. Choć niektóre miejsca w mieście były bardzo ciekawe, niska temperatura zniechęcała nas do spaceru. Po południu ponownie pracowałyśmy nad broszurą, dogrywając ostatnie kwestie. Prace umilał nam pan Paolo z Włoch, który grał na pianinie. Po solidnie wykonanej pracy należała nam się nagroda...
międzynarodowa zorba...
Specjalnie dla uczestników projektu Comenius na terenie szkoły zorganizowano dyskotekę. Wreszcie bez obciachu mogłam przyznać się do Josefin, która po raz pierwszy, odkąd przyjechałam, porzuciła czarne, dresowe spodnie i ubrała zwykłe jeansy. Bawiliśmy się świetnie. Profesjonalni didżeje miksowali niezłe kawałki, a światła i dym wprowadzały odjazdową atmosferę. Nawet nauczyciele się rozkręcili. Rihanna, Bee Gees lub samba - skakaliśmy w rytm muzyki. Po kilku godzinach dobrej zabawy pani Judith wręczyła dyplomy wszystkim uczniom biorącym udział w projekcie. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych fotek, wymieniliśmy swoje adresy e-mailowe. Choć spotkanie w Szwecji trwało krótko, naprawdę się ze sobą zaprzyjaźniliśmy i czule żegnaliśmy. Kolejny dzień był dniem powrotów do swoich krajów.
come back
Josefin pożegnała się ze mną wieczorem. Może nie była idealna, ale żałowałam, że spędziłam u niej tylko pięć dni. Na przystanek odwiozła mnie jej mama. Autobus odjeżdżał przed siódmą rano. Teraz czekała nas tylko droga powrotna do domu. Pomimo poszukiwań w Vasteras, nie udało nam się kupić wielu pamiątek. Braki te trzeba było nadrobić na lotnisku w Sztokholmie. Pozbyłyśmy się wszystkich szwedzkich koron. Najbardziej podekscytowane byłyśmy faktem, że tym razem będziemy przesiadać się na lotnisku w Wiedniu. Nasz ostatni lot trwał niecałe 50 minut. Po wylądowaniu i zrobieniu kilku ostatnich pamiątkowych fotek rozeszłyśmy się do domów, by czym prędzej wszystko opowiedzieć najbliższym.
Śmigło