Zmęczenie dawało się we znaki, osiem, dziewięć godzin siedzenia w szkole sprzyjało nagłym wybuchom irytacji i prowadziło do sprzeczek. Na szczęście następnego dnia znowu mogliśmy się do siebie uśmiechać. Ze wspólnej pracy wynieśliśmy też poczucie, że jesteśmy zgraną paczką.
Na zewnątrz świeciło słońce, a my - dziesięcioro uczniów i wychowawczyni - siedzieliśmy w szkolnej auli, powtarzając po raz setny role. Początek był marny, mimo że pomysł ciekawy. Nasza opiekunka artystyczna, chociaż na co dzień jest naszą ukochaną panią profesor, była wymagająca i nieugięta. - "Źle", "nie tak", "naucz się tego w końcu na pamięć", "mów wyraźniej", "nie tam miałaś stać" - to zwroty, które słyszeliśmy na wszystkich pierwszych próbach. Zasada: Do trzech razy sztuka nas nie dotyczyła. Mieliśmy inne hasło przewodnie: Trening czyni mistrza.
Jak łatwo się domyślić, przygotowywaliśmy przedstawienie. Nie było to jednak przeciętne przedstawienie. Nie korzystaliśmy z tekstów słynnych autorów, nie skopiowaliśmy tematu z kiedyś obejrzanego spektaklu - wszystko było oryginalne, a przede wszystkim nasze!
Chcieliśmy wypaść jak najlepiej na tzw. przeglądzie talentów, organizowanym co roku w naszej szkole (X LO). Może na nim zaprezentować się każdy uczeń naszego liceum, który ma pomysł i ochotę. My te kryteria, rzecz jasna, spełnialiśmy. Oryginalność naszego przedsięwzięcia, które nosiło tytuł „Dzienniki zwyczajne i niezwyczajne", polegała na tym, że wszystkie teksty spektaklu były naszego autorstwa, a raczej autorstwa naszych klasowych poetów. Pomysł narodził się na jednej z lekcji wychowawczych. Wspólnie z naszą polonistką i jednocześnie wychowawczynią stwierdziliśmy, że w najbliższym przeglądzie moglibyśmy wykorzystać teksty naszej koleżanki i stworzyć coś, czego jeszcze nie było. Idea spodobała się od razu, a kolejnego dnia na biurku naszego belfra-opiekuna znalazły się teksty i wiersze dotąd nieujawniających się klasowych pisarzy. Polonistka zebrała wszystkie dość chaotyczne myśli i pomysły, dodała do tego wiersze i przedstawiła plan naszego spektaklu.
W ostatnich dniach przed premierą na próbach organizowanych po lekcjach spędzaliśmy około dwóch godzin. Zmęczenie dawało się we znaki, a osiem lub dziewięć godzin siedzenia w szkole sprzyjało nagłym wybuchom irytacji i prowadziło do sprzeczek. Na szczęście następnego dnia znowu mogliśmy się do siebie uśmiechać.
Przed rozsunięciem kurtyny denerwowaliśmy się o to czy trudne wiersze zostaną zrozumiane, jaka będzie ich - kolegów i koleżanek ze szkoły oraz nauczycieli - reakcja na naszą nietypową scenografię, na nasze czarne stroje. Przez cały czas otuchy dodawała nam opiekuńcza pani profesor, której kilka dni wcześniej nie podobała się nasza dykcja ani wykute na blachę monologi. Teraz twierdziła, że trening przyniósł rezultat.
Wszystkie myśli zniknęły z chwilą, gdy wywołano nas na scenę; została jednak trema i nogi jak z waty. Uśmiech na naszych twarzach pojawił się, gdy publiczność biła brawo. Najwidoczniej stare, zżółknięte firanki, które wisiały wokół sceny, oraz nasze mroczne stroje zrobiły wrażenie.
Dyplom, który zdobyliśmy jest dla nas ważny, umieszczono na nim napis: „Wyróżnienie".
Ale ze wspólnej pracy wynieśliśmy też poczucie, że jesteśmy zgraną paczką. No i stworzyliśmy stałą grupę teatralną, która z każdym kolejnym przedsięwzięciem się powiększa.
Śmigło