Od niedawna na deskach teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie możemy podziwiać sztukę, która opowiada „O rozkoszy” w życiu człowieka. Jest to kolejne dzieło wybitnego polskiego reżysera i dramatopisarza, Macieja Wojtyszko.
Treść dramatu
Dramat opowiada mało znany epizod z życia francuskiego dramatopisarza i encyklopedysty, Denisa Diderota - wizytę na dworze Carycy Rosyjskiej Katarzyny II. Do poznania tej, jakże fascynującej, opowieści zostajemy zaproszeni przez samego głównego bohatera, w którego wciela się Tomasz Międzik. Opowieść zaczyna się sceną odwiedzin, jakie składa artyście Katarzyna Daszkowa Romanowa (wysłanniczka Carycy grana przez Hannę Bieluszko), by zaprosić go do na dwór do Petersburga. Diderot oczywiście przyjumje ofertę i wyrusza w podróż po dziesięciu latach. Kiedy dociera do Rosji natychmiast styka się z mroczną, gwałtowną i niebezpieczną, a więc dla niego niezrozumiałą, kulturą narodu rosyjkiego. W kolejnych scenach jesteśmy świadkami nawiązującego powoli romansu pomiędzy głównym bohaterem, a Katarzyną II (w tej roli młoda aktorka, w zastępstwie za Joannę Mastalerz). Poznamy przeszłość najbardziej znanej i wpływowej kobiety XVIII wieku – jej tragedie i dramaty, ale także intrygi i sukcesy. Zobaczymy jak funkcjonował w tamtych czasach dwór rosyjski, odkryjemy skrywane w nim mroczne tajemnice oraz sekrety. Diderot przedstawi nam swoją koncepcję reform, jakie można by przeprowadzić w państwie Carycy, które ona mimo, iż przygotowane na jej prośbę, zdecydowanie odrzuca. Bo prawda jest taka, że im dłużej encyklopedysta jest w Rosji, tym bardziej zaczyna rozumieć władczynię i naród rosyjski. Jednask im dłużej poeta tam przebywa, tym jego opinia staje się coraz dalsza od prawdy, ponieważ opiera ją na wyidealizowanym wyobrażeniu Katarzyny i jej domniemanych chęciach reform. Kiedy dotrzemy już do końca sztuki, zostaniemy gośćmi na niesamowitych urodzinach hegemonki i w końcu poznamy jej prawdziwą twarz. Dowiemy się, iż bez względu na to jak bardzo uważnie oglądaliśmy, „wiemy, że nic nie wiemy”.
Gra aktorów
Na szczególne wyróżnienie zasługuje odtwórczyni roli carycy, która dla mnie została gwiazdą przedstawienia. Swoją grą aktorską z pewnością zachwyciła nie jedną osobę obecną na sali. A dostała niełatwe zadanie, bo przecież Katarzyna była postacią skomplikowaną, każdemu człowiekowi pokazywała swoje odrębne, zarezerowowane dla niego oblicze. Mimo to, aktorka perfekcyjnie oddała trudny charakter postaci. Zaprezentowała szeroką paletę odpowiednio dobranych gestów oraz wspaniałą mimikę. Wraz z partnerującym jej Tomaszem Międzikiem stworzyli znakomity duet od którego, przyznam szczerze, nie mogłam oderwać wzroku. Widoczne pomiędzy nimi pożądanie, namiętność, ale także gwałtowność, przyciągały wzrok jak magnes i nadawały sztuce pikanterii. Lecz aktor wcielający się w Diderota, zabłysnął tym, iż nie stosując zbyt bogatej mimiki, a jedynie modulując głos potrafił przekazać kwintesencję granej przez siebie postaci. Zaprezentował także swoje umiejejętności komediowe, czasami wywołując na widowni salwy śmiechu. Pisząc o grze aktorskiej nie mogę nie wymienić Grzegorza Łukawskiego, wcielającego się w postać Piotra III. Pojawił się on być może w trzech scenach, ale postać jaką przyszło mu zagrać z pewnością nie należała do najłatwiejszych, ponieważ car Rosji był bardzo osobliwym i ekscentrycznym człowiekiem. I wbrew pozorom zagranie pijanego mężczyzny, który szczeka, do łatwych czynności także nie należy.
Scenografia i kostiumy
Moje zaciekawienie wzbudziły prezentowane przez aktorów kostiumy, które ewidentnie były wzorowane na strojach z epoki. Rzucająca się w oczy, ciekawa kolorystycznie garderoba damska, przypominała suknie bajkowych postaci. Całości dopełniały wymyślne fryzury, które również były inspirowane XVIII- wieczną modą. Razem z pojedyńczymi rekwizytami, to właśnie kostiumy tworzyły „scenografię” przedstawienia. Mnie osbiście prostota dekoracji przypadła do gustu, gdyż nic nie przeszkadzało mi w skupieniu się na przebiegu wydarzeń.
Muzyka i fajerwerki
Swoistej atmosfery nadawała adekwatnie dobrana, piękna muzyka, która dla mnie była zwieńczeniem, i tak już wspaniałej, całości. Fascynująca była także duża rola światła w przedstawieniu, a w szczególności końcowe sztuczne ognie, których widok w połączeniu z zajmującą muzyką sprawiał niesamowity, zapadający w pamięć widok. Pan Bolesłwa Rawski (muzyka) wraz z Olafem Tryzmą (światło) stworzyli niesamowite, intrygujące widowisko. Niestety podczas „fajerwerków” efekty dźwiękowe były nieznacznie za głośne, co poniekąd wpływało niekorzystnie na odbiór tej części sztuki, ale sądząc po końcowych owacjach publiczności ten fakt umknął uwadze.
Moja opinia
Każdy spektakl wywołuje w nas odmienne emocje, uczucia oraz refleksje. Lecz prawda jest taka, iż sztuki dzielmy na takie którymi jesteśmy zachwyceni i na takie, które nie wywarły na nas zbyt dużego wrażenia. Dla mnie „O rozkoszy” zdecydowanie należy do tej pierwszej kategorii. Wszystkie opisane tutaj przeze mnie elementy, na scenie łączą się w spójną, logiczną całość tworząc fenomenalne widowisko, które z pewnością zapamiętam. I jeżeli nadarzy się okazja, ponownie zawitam do teatru, aby po raz kolejny zobaczyć sztukę i wyjść stamtąd oczarowana.
A tych z Was, którzy jeszcze nie widzieli, a mają okazję wybrać się na ten spektakl, serdecznie zachęcam.
O rozkoszy
|
* fot. Piotr Kubic, Wirtualna Polska
Mariola Drobny