„W tym zawodzie trzeba mieć wrażliwość motyla i skórę nosorożca" - wywiad z Bogdanem Brzyskim, aktorem Starego Teatru.
Jakim dzieckiem Pan był?
Byłem raczej posłusznym dzieckiem, chociaż nie zawsze. Pamiętam, jak w wieku ok. 10 lat w tajemnicy przed rodzicami pojechałem z koleżanką do Warszawy. Z moich rodzinnych Siedlec do stolicy mieliśmy 90 km. Wracając, wsiedliśmy do złego pociągu i wylądowaliśmy w miejscowości, z której do domu mogliśmy się dostać jedynie autobusem. Jakiś kierowca zlitował się nad nami i podwiózł nas na położony daleko dworzec. Wreszcie ok. godz. 23 byliśmy w domu. Rodzice mogli wtedy odetchnąć z ulgą. Niezłego stracha napędziliśmy im tą naszą wyprawą.
Które przedmioty w szkole Pan uwielbiał, a z którymi miał trudności?
Bardzo lubiłem polski oraz historię. To dzięki mojej nauczycielce, która potrafiła ciekawie opowiadać o wydarzeniach z przeszłości i zarażać uczniów swoją pasją. Nie znosiłem natomiast przedmiotów ścisłych. Męczyła mnie fizyka i matematyka, ale najgorsza była chemia.
Jak spędzał Pan czas wolny? Miał Pan jakieś hobby?
Kiedy miałem 8 lub 9 lat, rodzice zapisali mnie do zespołu pieśni i tańca. Początkowo nie byłem z tego zadowolony, ale z czasem zmieniłem zdanie. Spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu, żeby ćwiczyć. Oprócz tego wyjeżdżaliśmy na zgrupowania, festiwale, konkursy - także poza granice naszego kraju.
Dzisiaj też pasjonuje się Pan tańcem?
Obecnie zamieniłem taniec na jazdę na rowerze. Razem ze znajomymi urządzamy sobie wycieczki na dwóch kółkach m.in. po Tatrach, Pieninach i Gorcach. Uwielbiam ten sport.
Czy już w czasach szkolnych chciał Pan zostać aktorem?
Nie, wtedy nie przyszło mi to do głowy. Decyzję o aktorstwie podjąłem dopiero w szkole średniej. Jeździłem wtedy często z moją klasą do teatru. Poza tym dzięki zespołowi pieśni i tańca poznałem smak występów na żywo przed publicznością.
Jak Pana rodzice zareagowali na wiadomość, że chce Pan studiować właśnie na tym kierunku?
Nie byli zadowoleni z mojej decyzji. Stanowczo odradzali mi te studia. Nawet dzisiaj uważają, że mam ciężką pracę.
Brał Pan pod uwagę jakiś inny zawód?
Gdybym nie dostał się na aktorstwo, to w związku z moimi zainteresowaniami pewnie poszedłbym na polonistykę.
Pamięta Pan swój egzamin do szkoły teatralnej? Jakie teksty Pan wówczas przygotował?
O tak, pamiętam. Ubiegałem się o przyjęcie na Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie. To był ogromny stres, ale wszystko dobrze się skończyło. Mówiłem wtedy „Kazanie o miłości ku ojczyźnie" ze zbioru „Kazań sejmowych" Piotra Skargi. Poza tym nauczyłem się wiersza Juliana Tuwima „Colloquium niedzielne na ulicy", fragmentu „Pana Tadeusza" dotyczącego bigosu i fragmentów „Kamienia na kamieniu" Wiesława Myśliwskiego.
Ostatnio w Starym Teatrze występował Pan m.in. jako Henryk w przedstawieniu „Werter". Która z ról jest Pana ulubioną?
Mam dwie takie role. Obydwie w przedstawieniach, których teraz nie gramy. Pierwsza z nich to Iwan Bezdomny w „Mistrzu i Małgorzacie", a druga to Jackie w „Factory 2".
Czy w związku z odgrywanymi w serialach rolami księdza i lekarza był Pan zaczepiany na ulicy?
O tak, wielokrotnie. Bardzo często mówiono mi „Szczęść Boże" lub „Niech będzie pochwalony". Czasem od razu wiedziałem, że to dla żartu. Bywały jednak przypadki, w których ktoś był przekonany, że zwraca się do prawdziwego księdza. Zdarzało się, że widzowie danego serialu udzielali mi rad, jakby mieli przed sobą postać znaną im z ekranu, a nie aktora, który tylko wciela się w tę rolę.
Jakie cechy według Pana powinna mieć osoba, która chce zostać aktorką lub aktorem?
Wydaje mi się, że przede wszystkim musi być zdeterminowana w tym, co chce robić. Poza tym zgadzam się z krążącą opinią, że w tym zawodzie trzeba mieć wrażliwość motyla i skórę nosorożca.
Dziękuję za rozmowę.
Paulina Kabalak