Tegoroczne wakacje zafundowały nam naprawdę kiepską pogodę. Oczywiście ja wiem, że Wy to wiecie, ale ja to odczuwam podwójnie. Nie dość, że jest jak jest, to jeszcze warunki na rower są beznadziejne. Od czerwca słyszę tylko: „od przyszłego tygodnia ma być żarówa". Jakoś jej nie widzę już ponad miesiąc.
Chociaż muszę przyznać, gdy ciśnienie mnie rozsadzało wypuściłem się do lasu, cudem trafiłem na słoneczną pogodę i lokalną ekipę młodszych roczników, którą określiłem słowem: „ujdzie". Mówiąc prostym językiem, szlifowałem technikę razem z Zorem, a wieczorem przyjechał stary dobry znajomy z łopatami i przebudowaliśmy kilka rzeczy, żeby nie było tak łatwo. Cały dzień spędzony na srogim ciosaniu po całkiem sympatycznie przerobionej trasce zleciał aż za szybko, stąd postanowiłem nocować u kolegi w Krakowie, żeby rano pojechać znowu. Prognozy pogody spełniały nasze oczekiwania więc korzystajmy póki możemy.
***
Po wieczornym oglądaniu filmów takich jak: Follow me czy Kranked byłem bardzo pozytywnie zajawiony na jeszcze szybszą jazdę niż wczoraj i na zrobienie kilku sztuczek. Kiedy jechałem autobusem w stronę zoo, słońce ładnie świeciło, lecz gdy byliśmy na miejscu, nagle pojawiły się deszczowe chmury. Ledwo zjechaliśmy na trasę, zaczęło ostro padać. Gdy 15-minutowe przeczekiwanie burzy nie przyniosło efektu, zarządziłem powrót do domu. Zjazd przez las trwał niecałą minutę, a byliśmy tacy brudni, że nie było prawie widać koloru naszych koszulek. Oczywiście wiadomym było, że do autobusu nie wejdziemy, więc szatańsko i szybko jechaliśmy przez puściutkie miasto, prawdopodobnie dlatego, że byliśmy bezpośrednio pod najciemniejszą chmurą.
Nigdy nie zrozumiem dlaczego u nas w Polsce jak spadnie deszcz wszyscy kierowcy momentalnie zwalniają do 30km/h i wszędzie są korki. Jechaliśmy slalomem między autami, co prawda straż miejska, która była wśród nich prawdopodobnie miała ochotę wypisać nam mandat, ale na szczęście nie miała tego jak zrobić. Gdy zbliżaliśmy się do Rynku coraz więcej ludzi już krążyło po chodnikach, a wszyscy patrzyli się na nas jak na zjawisko. Zatrzymaliśmy się pod Adasiem żeby wylać wodę z butów. Całe szczęście, że deszcz był ciepły, bo nie miałem nic na przebranie. Natomiast z pozytywnych aspektów przynajmniej rowery się umyły. Zjedliśmy niedokończone w lesie śniadanie, a na obiad już byłem w domu.
Po takim deszczu las schnie dwa dni, więc nie byłoby tragedii, gdyby nie to, że pada co te dwa dni. Od tamtej pory nie byłem na rowerze, bo w błotku się taplać nie lubię. Mam nadzieję, że w końcu od przyszłego tygodnia będzie ta żarówa, bo jeszcze wypadnę z formy.
Paweł Derecki