Lubicie legendy? Bo ja wprost za nimi przepadam. Jest w nich zarazem nuta historii jak i sporo baśni. Zdarzyć się może wszystko, chyba dlatego ich magia tak mnie pociąga.
Tegoroczne Święta Wielkanocne spędziłam u rodzinki na lubelszczyźnie koło Chełmna. Jako natolatka spodziewałam się spędu rdziny, poklepywania po plecach i pochwał w stylu: "Jakżeś ty wrosła..."
Myslałam, że te dwa dni miną nam na śedzeniu przy stole, jedzeniu sałatek, wędlin i innych smakołyków przygotowanych przez gospodynie i będą to bezsensowanie spędzne godziny.
A jednak nie...
Ciocia Lusia zaproponowała nam spacer po okolicy. Nagle, do mych uszu doleciał cichy dzwięk dzwonów koscielnych. I wtedy opowiedziała nam legędę dotyczącą Góry Starego Zamku. A było to tak...
Kiedy Bolesław zwanym Chrobrym powaracał ze zwycięskiej wyprawy na Ruś, na pobliskim wzniesieniu wybudował drewnianą warownię i kościół dziękczynny.
Minęły wieki. Któregoś dnia w potoku płynącym nieopodal świątyni budowano młyn. Jego założycielem był Franek Młynorz. Miał on córkę Olisię, piękną i niedobrą zarazem. Pewnego dnia ojciec kupił swej córce przepiękny naszyjnik. Olisia przyodziawszy go w Dzień Zmartwychwstania Pańskiego udała się na nabożeństwo wraz ze swą rodziną. Nagle ktoś niechcący zerwał sznur koralików z szyji dziewczyny. Paciorki rozsypały się wokół, a biedne dziewczę zaczeło je zbierać pomiędzy nogami pospulstwa. Jednakże jej złość była większa niż cierpliwość, krzykneła wówczas:
-A bodajeś się zapadł !!!
Nagle pociemniało niebo, wiatr zaczął mocniej dmuchać, pojawiły się cztery błyskawice na nieboskłonie, a ziemia zaczeła się trząść. Ludzie w popłochu opuszczali kościółek, ale nie Olisia, która dalej szukała swoich zagubionych paciorków. Pomimo nawoływań ojca nadal uparcie je zbierała. Jeden błysk na niebie rozdarł nagle ziemię i to co niegdyś świątynią było, zapadło się. Wszystko pochłoneła odchłań piekielna. Olisia przeklnąwszy miejsce w dzień święty, przeciwstawiła się woli Pana, więc musiała ponieść karę. Od tego też dnia, niektórzy mogą usłyszeć bicie dzwonów kościelnych. Jest to znak przestrogi, że są ważnejsze rzeczy niż tylko dobra materialne.
Ciotka skonczyła swoją opowieść. A ja zaczełam się zastanawiać, o co jej właściwie chodzi. Wiem, że różnica piędziesięciu lat pomiędzy nami to dość dużo, jednak nie przypuszczałam, że ktoś może potraktować mnie jak małą dziewczynkę. Bo czy naprawdę można wierzyć w bajania ludzkie?
Po powrocie do wujostwa sprawdziłam w internecie mapkę w okolicy, ku mojemu zdziwieniu nie znalazłam kościoła. Dziwne. A jednak głos dzwonów nie był omamem słuchowym.
Czy na pewno?
gim. 12 Nasz Czas