Miałem trzy lata. Wkrótce po wybuchu wojny wraz z wieloma rodzinami zostaliśmy przesiedleni na tereny zajęte przez Rzeszę Niemiecką do tzw. Kraju Warty. W trakcie przesiedlenia moją mamę odłączono od transportu i umieszczono w szpitalu w Brześciu nad Bugiem. Tam prawdopodobnie około 20 stycznia 1940 roku urodziła się moja siostra i tam też, kilkanaście dni później, moja mama zmarła. W sierpniu 1944 roku na terenie Rumunii zginął nasz ojciec. Byłem sam na świecie, przy sobie nie miałem nikogo bliskiego.
Okres dzieciństwa wspominam jako czas nieustannej wędrówki. Przerzucano mnie z miejsca na miejsce, mieszkałem w wielu domach dziecka: w Niemczech, na terenach dzisiejszej Ukrainy i w Polsce. Moja siostra została umieszczona w Żaganiu, a ja w Świebodzinie, gdzie przebywałem do 1954 r. Następnie skierowano mnie do Szkoły Oficerskiej w Rembertowie.
bez rodziny
Już od wczesnej młodości chciałem ustalić swoje pochodzenie, a także dowiedzieć się, czy ktokolwiek z moich bliskich przeżył wojnę. Uświadomiłem sobie jednak, że właściwie nic nie wiem o mojej rodzinie. Znałem tylko imię ojca i nazwę miejscowości Kostopol (zapamiętaną z dzieciństwa), którą mój ojciec wielokrotnie nakazywał mi zapamiętać.
Nic nie dały poszukiwania poprzez Polski Czerwony Krzyż. Dopiero kilka lat później jako zawodowy żołnierz zostałem służbowo przeniesiony do Zgorzelca, gdzie dzięki przypadkowi poznałem niemieckie małżeństwo z Goerlitz. Po rocznej znajomości odważyłem się opowiedzieć im historię swojego dzieciństwa - to, co zdołałem zapamiętać. Dzięki życzliwemu współdziałaniu ich krewnych w Niemczech dowiedziałem się jak miały na imię i nazwisko oraz gdzie mieszkały przed wojną moja mama i babcia. To była cudowna, radosna wiadomość. Nie można wyrazić słowami uczucia ogromnej ulgi, że nie jest się opuszczonym i samotnym. Wreszcie pojawiła się iskierka nadziei na nawiązanie kontaktu z bliskimi, utęsknionymi osobami, po latach życia w niewiedzy.
Wkrótce też zaczęły napływać listy od odnalezionych krewnych, a ich liczba przeszła wszelkie moje wyobrażenie. Dowiedziałem się, że żyjąca rodzina ze strony naszej mamy znajduje się w Kanadzie i w Niemczech Zachodnich.
spotkanie po latach
Wraz z radością, jaką sprawiło mi odnalezienie krewnych, w codziennym życiu i pełnionej zawodowej służbie wojskowej zacząłem doznawać coraz większych kłopotów. W tamtych czasach posiadanie krewnych na Zachodzie i utrzymywanie z nimi kontaktów było niebezpieczne i kolidowało z pełnieniem służby. Odmówiono mi skierowania na Akademię Wojskową, zakazano utrzymywania kontaktów z krewnymi, wreszcie zostałem przeniesiony do jednostek roboczych, co uznałem za dyskryminację i degradację w karierze wojskowej. Dlatego złożyłem wniosek o zwolnienie ze służby wojskowej, co nastąpiło kilka lat później.
Dopiero w latach 80. wyjechałem do Kanady, by spotkać się z bliskimi. Od nich dowiedziałem się bardzo wiele szczegółów nie tylko o członkach rodziny, ale również o samym sobie. Nigdy nie przypuszczałem, że moi rodzice posiadali tak liczne rodzeństwa. Oprócz cennych dla mnie, lecz niepełnych informacji otrzymywałem także niektóre oryginalnie i kopiowane dokumenty i zdjęcia. Dowiedziałem się, że moi przodkowie zamieszkiwali tereny powiatu Kostopol, Równe i Dubno województwa wołyńskiego oraz okolice Żytomierza. Byli rolnikami wyznania ewangelicko-luterańskiego, którzy w ogromnej większości niepiśmiennymi. Tereny te zamieszkiwali ludzie wielu narodowości - istny tygiel wielu kultur. Z relacji moich krewnych wynika, iż nasi przodkowie osiedlili się na obszarze Wołynia za panowania rosyjskiej carycy Katarzyny II.
ślubna fotografia
Wśród otrzymanych zdjęć znalazła się między innymi fotografia mojego ojca w mundurze żołnierza Wojska Polskiego, a na odwrocie napis 1928. Później dowiedziałem się, że mój ojciec odbywał zasadniczą służbę wojskową w 1. Batalionie Administracyjnym stacjonującym przy ul. Jagiellońskiej w Warszawie.
Kolejnym zdjęciem była ślubna fotografia moich rodziców. Rozpocząłem poszukiwanie ksiąg metrykalnych. Z jednych urzędów kierowano mnie do kolejnych, bez końca. Z czasem uzyskałem dane personalne rodziców i dziadków oraz moje i mojej siostry. Z Archiwum Federalnego w Berlinie dowiedziałem się, że moja mama urodziła się w powiecie Samara Rosja, w głębi kraju. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że moi dziadkowie ze strony mamy wraz z 200 tysiącami ewangelików z Wołynia zostali w lipcu 1915 roku deportowani w dalekie obszary Rosji.
wielka historia, ludzkie dramaty
Z dotychczas zebranych informacji i materiałów zdołałem wyrysować drzewo genealogiczne mojej rodziny (w linii męskiej 59 osób, w linii żeńskiej 127) sięgające roku 1856. Ale jest w tym drzewie wiele luk, które nie pozwalają mi opracować w pełni łańcucha przodków.
Przedstawiona historia pokazuje ludzkie dramaty spowodowane przez wojenne zawieruchy, przesiedlenia, deportacje. Bo na Wielką Historię składają się losy zwykłych ludzi, także mój los.
Opowieści dziadka Władysława wysłuchała Ola Zeidel
Alekasndra Zeidel