Rok 1945
   

Wyruszam...

Typowa wiosenna pogoda, lekko zachmurzone niebo i mniej więcej piętnaście stopni na plusie. Stoję, a raczej idę przez wiejską drogę, która prawdopodobnie była kiedyś pokryta asfaltem. Na pewno w czasach tych „wielkich" Niemiec. Jednak, mimo ich widocznego już na każdym kroku upadku, nie mogę czuć się bezpiecznie. Teraz dopiero rozglądam się po najbliższej okolicy. Raczej panuje tu taka obca cisza, zapewne dlatego, że dzieli mnie kilometr od miasteczka. Na obrzeżach drogi stoją porzucone pojazdy. Od gestapowskich mercedesów, po ciężkie pancerne ciągniki razem z artylerią, którą  holowały. Zdewastowane lub jeszcze świeże, porzucone niedawno.  W przydrożnych rowach i w polach dostrzegłem wysadzone, bądź spalone czołgi i wozy pancerne. Niestety człowiek ma całkiem dobre oko, któremu nie uciekły inne widoki. Zwłoki w przerażającej ilości! Prawie pod moimi nogami leżał oficer Wehrmachtu, prawdopodobnie zastrzelony przez dezerterujących żołnierzy. Kilka metrów dalej ciała dwóch kobiet, praktycznie bez ubrań. Daję głowę, że zostały napadnięte i zgwałcone, a żeby zmniejszyć kłopot także zamordowane. Gdzieś pomiędzy nimi ciało zwyczajnego rolnika, musiał być niewygodnym świadkiem. Nad wszystkim unosiła się woń stęchlizny i spalenizny, taki widok przyprawiłby niejedną osobę o mdłości, lecz ja postanowiłem iść dalej, do miasta!

Idąc dalej

Cudowne widoki rozpościerające się przede mną nie zmieniły się za bardzo. Mijałem jakieś zniszczone stodoły, dwie z nich były spalone. Im bliżej miasta, tym więcej ciał i wraków pojazdów, nieciekawy widok. Nagle stanąłem jak wryty, usłyszałem komendę wydawaną przez jakiegoś Niemca. Schowałem się za drzewem i nasłuchiwałem. Nie była ona skierowana do mnie, lecz jak zobaczyłem, do dwunastu więźniów, którzy teraz ustawili się w szeregu. Zastanawiałem się, co teraz będzie się działo, lecz gdy zobaczyłem, że żołnierzy jest więcej i każdy z nich celuje w głowę jednej z ofiar, zrozumiałem co się wydarzy. Mogłem tylko się obrócić i starać się nie słuchać, tak też zrobiłem. Bestialski sposób na usuwanie zbędnego balastu, ale jak bardzo skuteczny. Po takiej akcji nic nie mogło zostać udowodnione, a tacy Wehrmachtowcy mogli zacząć nowe życie. Gdy zajęli się wrzucaniem ciał do bagna poszedłem dalej, jednak nadal chowając się przez jakiś czas za licznymi osłonami. Po drodze do miasta uratował mnie do połowy rozebrany czołg, w ostatniej chwili udało mi się do niego wskoczyć i schować się, gdy drogą z zabójczą prędkością jechało gestapo. Nie wiem jakim cudem, ale między kawałkami metalu, chyba w jakiejś starej półce leżał plik kartek, były stosunkowo czytelne. Wziąłem do ręki i przyjrzałem się temu z bliska. Rozporządzenie partii sprzed kilku tygodni, w pamięć mi się wbiło kilka podpunktów. Pierwszy z nich o koniecznym zabieraniu przez odpowiednie służby absolutnie każdej rzeczy jaka była zrobiona z metalu, który dało się przetopić na broń. Drugi o konfiskacie jedzenia i utworzeniu specjalnych magazynów, ponadto o numerowaniu każdego zwierzęcia. Trzeci miał na celu likwidacje wrogów partii i osoby uznane za nieużyteczne i zbędne. Natomiast czwarty mówił o przygotowaniu miast do obrony, budowy zapór przeciwczołgowych i szkoleniu nowych żołnierzy, a także o zbieraniu i przegrupowywaniu rozbitych oddziałów w okolicy.

W mieście

W mojej głowie wszystkie informacje zdawały się mieszać ze sobą, stwierdziłem, że wybiorę się do miasta, gdzie zobaczę co tak naprawdę się dzieje w normalnym miejscu i może uda mi się z kimś porozmawiać. Widziałem już dokładnie zarysy każdego budynku, byłem ledwie sto metrów od bramy. Teraz mijałem zapory przeciwczołgowe i moim oczom ukazywały się okopy. To nie było normalne. Do władzy w tej małej mieścinie musiał się dobrać jakiś SS-man. Ubrany jak typowy chłop nie budziłem zastrzeżeń, tak więc mogłem spokojnie wejść do miasta, tutaj chyba byli rozsądniejsi ludzie. Miałem taką nadzieję. Lecz w bramie zostałem powalony kopniakiem w brzuch, kazano mi leżeć. W mroku nie widziałem kto był napastnikiem, ale było ich kilku.  Przeszukali mnie, byli głodni i zdesperowani, zabrali zegarek i nóż, który okazał się obiektem pożądania każdego z nich. Zaczęli się przepychać, wymieniać nazwiska i sprzeczać. Wykorzystałem to jako dobry moment na ucieczkę, zerwałem się biegiem. Nie znali mnie i nie wiedzieli jakie mam zamiary, lecz jak na złość pobiegłem w stronę budynku burmistrza i posterunku policji. Żołnierze przerażeni konsekwencjami swojego czynu  krzyknęli do swego dowódcy, zapadła chwila ciszy, a następnie uczucie jakby ktoś mnie postrzelił, w rzeczy samej tak właśnie było. Nikogo nie było w tej części miasta, nikt nie mógł mnie uratować. Gdy do mnie podeszli byłem jeszcze przytomny, zabrali klucze od domu, dokumenty i buty. Usłyszałem:

- Chłopcy, zanieście go tam gdzie pozostałych, nikt nie może wiedzieć.

Strzał w głowę.

Paweł Derecki
XXVII LO
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy:
E-mail adresata:
Poleć
Link został wysłany
Newsletter
juliada mlodziez smiglo

Powered by mtCMS   •    Wszelkie prawa zastrzeżone   •    Projekt i wykonanie MTWeb