Pechowe początki
Wszystko zaczęło się 25 kwietnia 1986r, gdy personel obsługujący czwarty reaktor rozpoczął przygotowania do niebezpiecznego testu, który miał odbyć się dnia następnego i rozwiązać w zupełności problemy energetyczne w razie ewentualnej przerwy pracy reaktora. W związku z zaistniałym problemem pracownicy postanowili przerobić turbogeneratory. Dołączono do nich dodatkowy stabilizator napięcia, dzięki któremu miały mieć wydłużoną pracę na minimalnym poziomie o ok. 60 sekund. W czasie prób technicznych (przed odbiorem) wykryto problem z agregatami prądotwórczymi, w związku z czym przerobiono turbogeneratory po raz kolejny, lecz zabrakło czasu na kolejne próby. Planowany termin na wyłączenie reaktora wypadał na 25 kwietnia 1986r. Dzienna zmiana pracowników została poinformowana o wydarzeniu, które miało nastąpić niebawem i zapoznała się z odpowiednimi procedurami. Na wszelki wypadek nad wszystkim miała czuwać specjalna grupa naukowców w dziedzinie elektryczności. Gdy rozpoczęto stopniowe obniżanie mocy i dotarto do planowanych 50% jak na złość dał się słyszeć telefon od dyspozytorni mocy w Kijowie, która poinformowała o konieczności uzyskania 100% mocy z powodu przerwania produkcji przez inną elektrownię. Eksperyment został przełożony na wieczór. O godzinie 23:04 znowu dało się słyszeć telefon. To dyspozytornia dała zgodę na wznowienie prób. Jednak niecałą godzinę po telefonie do elektrowni przyjechała kolejna zmiana pracowników, która nie miała zielonego pojęcia o tym co się dzieje. Natomiast zespół ekspertów był zmęczony całodniowym oczekiwaniem. Gdy nowoprzybyły personel ledwo zdążył się zapoznać z sytuacją, rozpoczęto kolejną redukcję mocy. Jednak młody Ukrainiec L. Toptunow za bardzo zredukował fmoc, czego następstwem było nadmierne wydzielanie się ksenonu-135. Zgodnie z procedurami w takim momencie powinno się wyłączyć reaktor na 24 godziny, jednak nikt nie miał pojęcia o wydzielaniu się izotopu. Energia reaktora była zbyt niska na kontynuowanie próby, jednak pracownicy nadal byli niczego nieświadomi ignorując to co się dzieje, dalej wykonywali swoją pracę, nawet gdy było konieczne wyłączenie mechanizmów i praca ręczna.
Niespodziewany wybuch
Reaktor zwiększył swoją moc dwukrotnie, niestety nadal było to za mało do eksperymentu. Mimo tego nie przerwano go - o 1:05 zwiększono obieg wody chłodzącej, co obniżyło energię rdzenia reaktora. Żeby pozbyć się tego problemu, nadal wsuwano pręty kontrolne. Działania te doprowadziły do skrajnie niestabilnego stanu reaktora. W takich sytuacjach powinien się włączyć system bezpieczeństwa, lecz zdecydowano o wyłączeniu go. O godzine 01:23:04 rozpoczęto punkt kulminacyjny eksperymentu. Szybko przekroczony został dopuszczalny poziom promieniowania, a wzrost mocy i temperatury nastąpił lawinowo. Ledwo chwilę później A. Akimow, kierownik zmiany bloku, miał zamiar postąpić zgodnie z procedurą AZ-5 (natychmiastowo wygaszała reaktor poprzez całkowite wsunięcie prętów kontrolnych, także tych wyjętych wcześniej ręcznie). Mechanizm jednak nie zadziałał dobrze, lecz co gorsza przez grafitowe końcówki prętów i spowodował kolejny wzrost mocy reaktora. Gdy na zegarku wyświetliła się 01:24 miała miejsce pierwsza eksplozja pary, która spowodowała reakcję cyrkonowych wyściółek kanałów paliwowych z wodą. Następnie doszło do drugiej, większej eksplozji tlenu i wodoru, która zniszczyła budynek czwartego reaktora.
Zabójcze promieniowanie
Do atmosfery dostał się radioaktywny pył. Promieniowanie było zabójcze, czego dowodem jest to, źe strażacy, którzy pierwsi dotarli na miejsce zmarli na chorobę popromienną. Nie byli poinformowani o tym, do czego doszło w elektrowni, myśleli, że to zwykły pożar. Relacja jednego z kierowców wozów strażaków wygląda tak: " Przyjechaliśmy za 10 czy 15 druga w nocy... Widzieliśmy porozrzucany wokoło grafit. "Co to jest grafit?" - zapytał Misza. Kopnąłem leżący na drodze kawałek, ale jeden ze strażaków podniósł go. "Jest gorący" - powiedział. Kawałki grafitu były różnych rozmiarów. Jedne wielkie, inne tak małe, że dało się je podnieść...
O promieniowaniu nie wiedzieliśmy prawie nic. Nawet ci, co pracowali tu wcześniej, nie mieli pojęcia. W pojazdach nie było wody, więc Misza napełnił zbiorniki i wycelowaliśmy strumień w górę. Potem ci chłopcy, którzy niedługo potem umarli, poszli na dach - Waszczyk Kolia, Wołodia Prawik i inni... Wspięli się po drabinie... i nie widziałem ich więcej."
Wojsko i roboty zamiat strażakow
Jednak strażacy byli zbyt słabą jednostką do walki z czymś takim, nie wiedzieli nawet z czym mają do czynienia. Gdy o całej sprawie dowiedział się rząd, do akcji wkroczyło wojsko. Z drugiego końca Rosji sprowadzono eskadrę śmigłowców, z których ręcznie zrzucono kilka tysięcy ton piasku, boru, dolomitu, gliny i ołowiu. Miały one pochłonąć promieniowanie i stopić się tworząc twardą skorupę. Helikoptery latały non stop, żołnierze obsługujący je nie mieli żadnych zabezpieczeń przez co zostali bardzo napromieniowani. Do dziś w okolicach elektrowni znajduje się „wysypisko", którego powierzchnia jest liczona w hektarach, na których spoczywają wszystkie maszyny użyte do akcji ratowniczych, łącznie z drogimi śmigłowcami. Gdy promieniowanie, za sprawą zasypania z powietrza, osłabło, trzeba było zająć się usunięciem niesamowicie radioaktywnych resztek materiałów z dachu elektrowni. Oczywiście było to zadanie dla robotów, które były zdalnie sterowane z bezpiecznej dla człowieka odległości. Jednakże roboty po dotarciu na dach pracowały niecałą minutę. Izotopy działały tak mocno, że mechaniczni robotnicy nadawali się jedynie na śmietnik. Odpadki z reaktora, teraz łącznie z napromieniowanymi robotami, spoczywały w tym samym miejscu. Absolutnie konieczne było pozbycie się ich w jak najkrótszym czasie. Dlatego zebrano kilkudziesięciu mężczyzn, którzy zostali wysłani do istnego piekła. Oczywiście nie bez zabezpieczeń. Każdy z nich w czasie pobytu na dachu miał na sobie prawie 30- kilogramowy ochronny strój z ołowiu, buty na 20-centymetrowej podeszwie i specjalny hełm na głowie. Ubieranie trwało prawie pół godziny, natomiast sama akcja niecała minutę. Wybiegali z łopatami w rękach i jak najszybciej strącali z dachu wszystko co popadnie, gdy słyszeli gwizdek wracali biegiem w stosunkowo bezpieczne miejsce. Po szybkim rozebraniu się wchodzili pod prysznice i myli się jak najdokładniej ponad godzinę, szorowali twardymi szczotkami zużywając kilogramy mydła. Duża część z nich zmarła na chorobę popromienną, pozostali do dzisiaj odwiedzają co miesiąc specjalną klinikę w Moskwie. Jedyne, co dostali poza przekraczającą wszelkie normy dawką promieniowania były medale.
Ewakułacja Prypeci
Po całej akcji, gdy sytuacja została względnie opanowana wyznaczono strefę budowlaną mierzącą 2,5 tysiąca kilometrów kwadratowych i wysiedlono z niej wszystkich mieszkańców. W promieniu 30 kilometrów od elektrowni wyznaczono strefę „ o najwyższym stopniu skażenia". Łącznie 9% obszaru Ukrainy uległo skażeniu. Pobliskie miasto Prypeć liczyło od 15 do 50 tysięcy mieszkańców (źródła podają różne liczby) zostało zbudowane głównie dla pracowników elektrowni. Była to miejscowość jak każda inna, wiele bloków i placów zabaw między nimi, sklepy i centra handlowe, przedszkola i szkoły, a nawet jedno całkiem spore wesołe miasteczko. Gdy 26. kwietnia mieszkańcy szli do pracy, odprowadzali dzieci lub po prostu zajmowali się sprawami codziennymi nie mieli świadomości, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Ktoś coś wspominał tylko o pożarze w nocy i to w zupełności zaspokajało ciekawość. Jednak gdy do Prypeci wkroczyło wojsko, z licznymi wozami pancernymi i autobusami ludzie zaczęli się stresować. Natomiast gdy zobaczyli żołnierzy w maskach przeciwgazowych panika ogarniała prawie całe miasto. Rozkazy były jasne dla wszystkich - w jak najkrótszym czasie spakować jedynie najcenniejsze rzeczy, resztę zostawić i udać się do punktów zbornych. Nikt nie powiedział dlaczego, po co, z jakiego powodu... mieszkańcy byli szarpani jednocześnie strachem i ciekawością. Jednak posłusznie opuścili swoje domy. Gdy większość autobusów odjechała, milicja postanowiła zrobić jeszcze jeden obchód miasta, podczas którego okazało się, że ponad 20 osób chciało uniknąć wyjazdu.
Jak zareagowała Polska?
Dwa dni po katastrofie radioaktywny pył dotarł do naszego kraju, 28. kwietnia o godzinie 7:00 specjalna stacja radiacyjna wykryła aktywność izotopów w powietrzu o pół miliona razy większą niż normalnie. Szybko poinformowała organy, które wiedziały co robić. Godzina 10:00 - ogłoszono alarm. Oczywiście nie wiadomo było na początku co się dzieje, radzieckie władze blokowały przepływ informacji. Rząd otrzymał nawet telefon ze Stanów Zjednoczonych z pytaniem: „Co się dzieje za waszą wschodnią granicą?". Jednak z czasem wyszło szydło z worka, nie był to, jak przypuszczano, wybuch Bomby atomowej, lecz elektrowni. Chmura nad Polską przybierała na wielkości, niebezpieczeństwo rosło z każdą chwilą. Nocą z 28 na 29 kwietnia, po długich i męczących obradach postanowiono podać społeczeństwu płyn Lugola, czyli wodny roztwór jodku potasu i pierwiastkowego jodu, który jak wiadomo miał zapobiec wchłanianiu radioaktywnego izotopu. W ciągu kilkudziesięciu godzin jod podano 18,5 mln osób, w znacznej większości dzieciom do 17 roku życia. Wstrzymano wypas bydła i zalecano podawanie mleka w proszku.
Czarnobyl dzisiaj
W 2000 roku zamknięto ostatni pracujący reaktor - nr. 3, tym samym elektrownia przestała ostatecznie funkcjonować. Reaktor nr. 4 jest obudowany i przypomina sarkofag, taką też nosi popularnie nazwę. Pod wejściem na obiekt został postawiony pomnik, a prace porządkowe zmieniły wygląd całego kompleksu ze strasznego w zwyczajnie zadbany i opuszczony. Na szczęście Prypeć nadal wygląda tak jak pokazują to liczne gry komputerowe czy zdjęcia zamieszczone w Internecie. Nadal wchodząc do tego miasta widać, że ludzie tu żyli i zostawili wszystko w jednej chwili. Czuje się niesamowity klimat, którego nie ma żadne inne miejsce na świecie. Strefa wokół Czarnobyla zamknięta jest do dziś, obowiązuje tam surowy zakaz przebywania, którego pilnuje wojsko. Pomimo to w domach okolicznych wsi można zobaczyć nielegalnych mieszkańców, uciekinierów od brutalnej rzeczywistości i świata. Utrzymują się z rolnictwa lub wypasu bydła. Najnowsze kontrowersyjne badania naukowe szacują promieniowanie na mniejsze niż w okolicach największych miast świata. Sami uczeni, którzy tam spędzają po 3 miesiące wychodzą cało i bez uszczerbku na zdrowiu, mimo, że nie stosują szczególnych zabezpiecznień. Na dodatek, wycieczki z całego świata mimo wszystko mają wstęp do środka. Koszt takiej wyprawy to ok. 600-700 zł. Trwa ona dwa dni a w samej zonie spędza się ledwie kilka godzin.
Koszmarne statystyki:
- Liczbę wypadków raka tarczycy powstałych z powodu wybuchu szacuje się na 10 000.
- Do tego doszło do 10 000 deformacji płodów i śmierci 5 000 niemowląt. Przypuszcza się również, że kilkakrotnie więcej młodych u zwierząt odczuło skutki wybuchu.
- Związek Czarnobyla, organizacja zrzeszająca likwidatorów elektrowni podaje, że 10% z 600 000 osób pracujących przy tym procesie już nie żyje , a kolejnych 165 000 jest niepełnosprawnych.
- Status osoby poszkodowanej w Czarnobylu posiada ok. 1 milion dorosłych i 2 miliony dzieci.
Zdjęcie udostępnione na stronie : http://fakty.interia.pl/galerie/historia/czarnobyl/zdjecie,248826
Paweł DereckiXXVII LO