‘Kings and Queens of promise'
Kiedy 20. sierpnia, podczas koncertu "30 Seconds to Mars" na Coke Live Music Festival wokalista - Jared Leto zadeklarował, że zespół wróci do Polski już niedługo, powiedziałam sobie "pojadę". Już kilka tygodni później poznaliśmy datę - 14 grudnia, miejsce - warszawski Torwar. Oni swoją obietnicę spełnili. Przyjechali. Ja swoją też. Pojechałam.
‘A revolution has begun!' - o zespole.
Zacznijmy od początku czyli roku 1998, kiedy to Jared Leto wraz z bratem Shannonem założyli zespół. Pierwszy był odpowiedzialny za wokal, drugi zasiadł za perkusją. Swoją zasługę w tworzeniu zespołu mieli też Matt Wachter (gitara i keyboard), Solon Bixler (gitara) i Kevin Drake. Ostatecznie do zespołu dołączył gitarzysta - Tomo Miličević, pozostali odeszli. Tak powstała amerykańska grupa alternatywnego rocka "30 Seconds to Mars". Wbrew kąśliwym uwagom sceptycznie nastawionych do zespołu, nazwa nie ma żadnego związku z popularnym batonem i odległością do najbliższego spożywczaka, a inspirowana była artykułem amerykańskiego naukowca. Stwierdził on, że już wkrótce podróż na inne planety zajmie nam kilkadziesiąt sekund.
Do tej pory zespół nagrał trzy płyty. Dwie pierwsze utrzymane w klimatach hard rocka i grunge'u zostały niemalże przyćmione sukcesem najnowszego krążka ‘This is War', który wyraźnie odbiega stylem od pozostałych. Pojawiają się tam nastrojowe, wolniejsze piosenki, innym razem elementy elektroniki, a nawet rap Kanyego Westa w „Hurricane". "This is War" to przede wszystkim hołd dla fanów 30stm. Zespół wypuścił 2000 rodzajów okładek płyty. Poza klasycznej z ryczącym tygrysem, można było znaleźć te, na których widziały twarze fanów. Oprócz tego w piosenkach pojawiają się chóralne głosy tłumu, a artyści zapraszają wielbicieli do współpracy przy tworzeniu teledysków: m.in. użyczenia swojego głosu lub wspólnej jazdy rowerem po Los Angeles (odsyłam do teledysku „Kings and Queens").
"Six billion people just one name"- czym jest Echelon?
Bez fanów nie byłoby "30 Seconds to Mars". Przynajmniej nie zyskałoby popularności na taką skalę. Nazywali się różnie: Mars Army, The Believers, ostatecznie zostało - Echelon. Na próżno szukać tej nazwy w jakimkolwiek słowniku. Echelon to nie sieć wywiadu ani formacja lotu ptaków migracyjnych. Nazwę nasunęła się sama, przyjęła się i została.
O tym, że Echelon faktycznie jest jak wielka rodzina przekonałam się sama, szukając towarzystwa w samotnej podróży do Warszawy i na koncercie. Po wpisie na forum dostałam kilka propozycji noclegu czy pomocy w dotarciu na miejsce. Ślady Echelonu można czasem znaleźć w mieście: naklejane na budynki znaki zespołu, ulotki czy rozbrzmiewające piosenki podczas ‘promo' (czyli spotkań promujących 30stm). I przyznać muszę - to wciąga.
"This hurricane's chasing us all underground'- czy to już fanatyzm?
30 stm ma w sobie sporo mistyki. Znakami rozpoznawczymi zespołu są glify: ₪ ø lll ·o. Logo to feniks Mithra - perski bóg światła. Do tego dochodzi nowe logo tzn. ‘Trójca' zbudowana z trzech czaszek. Kolejny symbol - triada - piramidka wyglądająca jak A z dorysowaną podstawą., łacińskie sentencje, lider jako "szef". Zakrawa na sektę i brzmi trochę groźnie. Jednak to w znakomitej większości wymysły Jareda podchwytywane przez fanów, a ich znaczenia pewnie nikt nigdy nie odczyta.
Wspomniane wcześniej "promo" stają się obecnie coraz mniej potrzebne. Zespół ma już wystarczającą popularność. Wraz z nią przyszedł fanatyzm. Wiąże się on głównie z osobą Jareda - nie dość, że przystojnego wokalisty, to jeszcze uzdolnionego aktora (kto się chce przekonać - „Mr Nobody" od 24 grudnia w kinach). Pojawiły się grupy piszczących dziewczyn gotowych na wszystko w zamian za choćby dotknięcie swojego idola. Starzy fani ubolewają, że uroda wokalisty jest teraz dla fanów (fanek!) bardziej istotna niż ich muzyka. Artyści nie przestali stawiać na kontakt z publiką. Jared wielokrotnie podczas koncertów wbiega w tłum albo po prostu w niego wskakuje, a będąc na scenie nakłania do wspólnego śpiewania i zabawy. Tradycją stało się zapraszanie fanów na scenę podczas finałowej piosenki. Z wyczynów publiki Jared często żartuje. Po tym jak był niesiony przez tłum na niemieckim festiwalu, zapytał: "Kto z was chciał ukraść mojego buta?".
"One night to remember"czyli Marsi w Polsce po raz drugi.
Po miesiącach oczekiwań polskiego Echelonu (i rozentuzjazmowanych fanek) nadszedł 14. dzień grudnia. Tłumów nie odstraszyła pogoda, mróz, śnieg czy ciągle zmieniający się rozkład PKP. Najbardziej wytrwali i zdeterminowani przed Torwarem byli już o 5 rano...
Na rozgrzanie najlepsze jest... przepychanie. Mowa o walce o miejsce w kolejce, a potem morderczym biegu do szatni i pod scenę. A w końcu, po suporcie zespołu The Natural Born Chillers, po godzinnym oczekiwaniu w ścisku, gasną światła, zaraz rozbłyskają reflektory, tłum krzyczy, a z tego chaosu wyłania się głos Jareda Leto. THIS IS WAR, zaczynamy!
To było szaleństwo na wielką skalę. Tysiące skaczących i krzyczących fanów motywowanych przez nakłaniającego do jeszcze większego wariactwa Jareda. Jego niebieska czupryna (!) pojawiała się to po prawej, to po lewej. Nawet w ciemności można było go wypatrzeć dzięki fluorescencyjnej farbie, którą był wymalowany. Neonowe świecenie było wybranym przez zespół motywem koncertu, więc fani też paradowali z wysmarowanymi na odblaskowo buziami i kolorowymi bransoletkami. Spisaliśmy się na medal, trzeba przyznać. Udała się też akcja z flagą: na pierwsze nuty utworu „100 suns" sektory wyciągnęły białe kartki, a płyta czerwone, tworząc flagę Polski. Marsi nie kryli zaskoczenia ‘piękną niespodzianką'.
Chwila wyciszenia nadeszła wraz z akustyczną częścią, z której Jared urządził prawdziwy koncert życzeń. ‘Więc co chcecie usłyszeć?' - pytał. Udało nam się wywrzeszczeć stary, dobry „Capricorn", którego usłyszenie było jednym z moich marzeń związanych z tym koncertem. W akustycznym secie dostaliśmy też tajemniczą, nową piosenkę. Nie zabrakło coveru „Bad Romance" Lady Gagi. W wykonaniu dźwięcznego, męskiego głosu - prawdziwy wyciskacz łez.
Dobra, dobra, wróćmy do rocka, przywołajmy znów na scenę Tomo i Shannona. I na nowo szaleństwo, Jared skaczący na barierki, butelki rzucane w publikę, krzyki i piski. Nie zapominajmy też o głośnym „Hurricane" i ubolewaniach nad ocenzurowanym przez telewizję teledysku. Marsi usiłowali nas zmylić, ze uciekną bez finałowego „Kings and Queens" zaśpiewanego z fanami na scenie. W końcu, przy muzykach znalazł się spory tłumek (szczęściarze!), a jedną dziewczyną Jared przytulił i paradował z nią po scenie. Podejrzewam, że szalone fanki rozerwą ją na strzępy.
Jared oficjalnie powitał też Warszawę w rodzinie Echelonu. A co najważniejsze, powiedział: ‘Jak tu stoję, obiecuję, że wrócimy'. Dał słowo. A ja znowu powiedziałam, że pojadę. Ale tym razem obiecałam sobie - WEJŚĆ NA SCENĘ.
_______________________________
Zdjęcie - Natalia Perek.
Za pomoc informacyjną dziękuję bogowi krakowskiego Echelonu - Gadowi.
Podtytuły są cytatami z piosenek 30 Seconds to Mars. Kolejno: „Kings and Queens", „Revolve", „Edge of the Earth", „Hurricane" i „Night of the Hunter".
Katarzyna Płachta