Fundacja im. prof. Bartla, której Kapitule Pani przewodniczy, stawia sobie za cel m.in. wspieranie młodych ludzi w edukacji oraz zainteresowanie ich szczególnym okresem naszych dziejów, jakim była II Rzeczypospolita. Pani ojciec - prof. Kazimierz Bartel to pięciokrotny premier w II Rzeczypospolitej. Czy zachowały się jakieś pamiątki, rodzinne fotografie, rękopisy... Tak, owszem. Wszystkie pamiątki zostały przekazane do Muzeum Historii Polski w Warszawie. Było ich sporo - dokładnie dwa duże, kartonowe pudełka: albumy, rękopisy, liczne zdjęcia, mowy sejmowe, jak i również rękopisy geometrii wykreślnej, rzutów cechowanych oraz prace o perspektywie w malarstwie. W czasie okupacji Niemcy chcieli spalić naszą rodzinną bibliotekę w domu rodzinnym we Lwowie. Dużym poświęceniem wykazali się studenci, którzy z narażeniem życia oddawali nam pamiątki. Jeśli chodzi o rękopisy, to pochodzą one z czasów profesury tatusia, natomiast ordery zostały skradzione przez Rosjan i- niestety- nie udało się do nich dotrzeć. Jak Pani sądzi, jakie okoliczności i cechy osobowości sprawiły, że prof. Bartel pięciokrotnie był desygnowany na urząd premiera? Naprawdę nie wiem, ponieważ byłam wtedy małą dziewczynką, która żyła z dala od polityki, pogrążona w typowo dziecięcym świecie. Mogę jedynie powiedzieć, że w domu tatuś był człowiekiem o bardzo dużym poczuciu humoru i pogody ducha. Wspólnie wybieraliśmy się na wyścigi konne, chodziliśmy do kościołów, a w okresie świąt śpiewaliśmy razem kolędy. Czasy premiera Bartla kojarzą nam się piłsudczykami. Czy miała Pani możliwość poznać Marszałka? Wszystko odbywało się poza domem. Spotykali się jedynie oficjalnie. W opisie rządów premiera można przeczytać, ze łagodził spory, zjednywał sobie ludzi, ale tez ponoć trzymał się rygorystycznie harmonogramu obrad. Nasuwa się pytanie, jaki model parlamentaryzmu, model sprawowania władzy, reprezentował premier Bartel. W sejmie byłam tylko raz. Jak już wcześniej wspomniałam, byłam zbyt małym dzieckiem, aby rozumieć niektóre sprawy albo po prostu mnie one nie interesowały. Tatuś nie przynosił pracy do domu, był zwyczajnym, kochającym ojcem. Pamiętam niektóre osoby przychodzące do nas do domu. Szczególnie wbiła mi się w pamięć postać hrabiego, który - goszcząc u nas- zawsze palił fajkę. Pamiętam takie wręcz „głupoty". W Krakowie, w kościele św. Franciszka z Asyżu, znajduje się epitafium ku czci prof. Bartla, tuż obok tablicy z nazwiskami ofiar hitleryzmu. Czy posiada Pani jakieś szersze informacje na temat kaźni profesorów lwowskich w 1941 roku? Owszem, znajduje się tam zdjęciowy profil tatusia. Jeśli chodzi o profesorów, to byli oni od razu rozstrzeliwani. Byłam sama w domu, kiedy przyjechali Niemcy. Zapytali się mnie, gdzie jest ojciec. Kazali mi wsiąść do samochodu i zawieźli na ulicę Sapiehy. Stamtąd pojechaliśmy z tatusiem do gestapo. Mnie rozkazali wrócić do domu. Niestety samej, bez tatusia. Gdy zapłakana wróciłam do domu, przyszło dwóch żołnierzy. Kazali spakować rzeczy osobiste dla dwóch osób. Za godzinę mieli nas zabrać. Razem z mamą wyrzucili nas z paroma walizkami za bramę. Mieszkałyśmy w czterech miejscach we Lwowie. Pamiętam profesora, Gruca, który był lekarzem i przyjął nas do siebie... Czy w związku z korzeniami rodzinnymi czuje się Pani lwowianką? Czuję się zarówno lwowianką, jak i krakowianką. Muszę wam powiedzieć, że Kraków podoba mi się coraz bardziej. Zawsze zachwycam się Plantami. Gdzieś pomiędzy latami 2000 a 2002 zorganizowaliśmy wycieczkę do Lwowa. Byliśmy tam niecałe dwa dni. Udało nam się być m.in. na Politechnice, gdzie wykładał tatuś, na cmentarzu, a także przy naszym dawnym domu. Wyczytałyśmy, że prof. Bartel był autorem pracy o perspektywie w malarstwie europejskim, a pracę uznano za nowatorską. To dziwi, gdyż Pan Profesor specjalizował się przecież w matematyce... Tak, to prawda. Chodziłam razem z tatusiem do licznych muzeów, w których oglądał obrazy mistrzów. Trwało to parę lat. Ciekawym wspomnieniem, jak też dowodem na to, że w muzeach spędzałam sporo czasu, jest poobijana malutka kuleczka, w której znajdował się różaniec. Pamiętam, że dostałam go od papieża Piusa XI. Bez przerwy pojemniczek upadał mi na marmurową posadzkę muzeów, dlatego teraz można zobaczyć liczne wgłębienia i dołeczki. W Pani sercu, w latach aktywności zawodowej, zapewne walczyło zamiłowanie od nauki ze skłonnością do polityki.. Może Pani zdradzić, która z tych rodzinnych pasji wzięła górę? Na pewno to nie polityka wzięła górę. Muszę się przyznać, że byłam kompletnym „tumanem matematycznym"! Może wydać się to dziwne, ale pomimo tego, że tatuś był matematykiem, to dziedzinę tę objaśniała mi mamusia. Z tatą zawsze kończyło się awanturą. Skąd wzięła się idea założenia Fundacji im. prof. Kazimierza Bartla? Pomysł narodził się, kiedy siedzieliśmy rozmawialiśmy ozmawialiśmy o pamiątkach ojca. Jak już mówiłam, było ich bardzo dużo. Przez 40 lat komunizmu wiele straciliśmy. Znajoma prawniczka podpowiedziała, co zrobić, aby młodzi ludzie mogli poznać historię oraz obejrzeć dokumenty. Fundacja składa się z Rady Fundacji oraz Zarządu Fundacji. Najprościej mówiąc, Rada zbiera się raz do roku, aby wspólnie ocenić działanie zarządu, do którego przypisane jest bieżące prowadzenie fundacji. Osobiście mam rolę Przewodniczącej Kapituły. „Robię dobre wrażenie". Kapituła wybiera członków Rady i można powiedzieć, że jest sercem, umysłem i ideą całej fundacji.
Za zdjęcie i umożliwienie wywiadu dziękujemy panu Jerzemu Poźniakowi. (www.kbartel.org)
Aga Karolczyk i Asia Kosek
Podławek