Na scenę wychodzi mężczyzna ubrany w czarne, wojskowe spodnie i frak. Uśmiecha się szeroko do publiczności, podnosi skrzypce do brody. Zgromadzeni pod sceną studenci świętujący Juwenalia widzą jak podnosi smyczek i słyszą kiedy zaczyna grać wraz z akompaniującymi mu instrumentami: gitarą basową, perkusją i gitarą elektryczną. To Michał Jelonek. On doskonale wie jak porwać tłum. Jako prawdziwy muzyk-artysta wie jak zagrać na wszystkich strunach duszy jednocześnie. Od tej delikatnej, cienkiej, najbardziej romantycznej, do tej grubej, szorstkiej, najbardziej dzikiej.
Czterdzieści lat na karku, na koncie współpraca z takimi zespołami jak Hunter, w ręku skrzypce, na głowie poniemiecki hełm z rogami jelenia. To właśnie jedna z postaci które w sobotę 21. maja stanęły na scenie na lotnisku Czyżyny, by zagrać na juwenaliowym koncercie Politechniki. Grało tam wtedy wiele gwiazd, poczynając od Acid Drinkers, przez Happysad, Farben Lehre i jakiegoś, podobno znanego, Kamila Bednarka, po Kult. Jednak moim subiektywnym zdaniem to właśnie Jelonek zasłużył na wyróżnienie i indywidualne potraktowanie.
Zmusić tłum do skakania w rytm gitary elektrycznej i perkusji? Potrafi to zrobić wiele rockowych kapel. Do tego wystarczy być nieco ponad przeciętną. Co innego zmusić tłum młodych ludzi do tego, by pogowali do utworów Vivaldiego. Tak, tak. Staruszek Vivaldi przeżywa drugą młodość, kiedy pozwoli się by Michał Jelonek wszedł z kumplami na scenę. Grające w tle gitary i perkusja są jak defibrylator dla muzyki klasycznej. Ożywiają ją, dają drugą młodość i prawdziwe życie. Nie trzeba przy muzyce klasycznej pierdzieć w obity skórą stołek. Można przy niej ciężkimi skórzanymi butami orać ziemię.
Ale to nie koniec. Przecież kiedy się naprawdę potrafi porwać tłum, można go skłonić do utworzenia tak zwanej Ściany Śmierci. Jeśli ktoś nie wie co to - już tłumaczę. Gęsty tłum niespiesznie, przy delikatnej muzyczce, tworzy między sobą puste pole szerokości kilku metrów niczym rozstępujące się na rozkaz Mojżesza Morze Czerwone. Dwa szeregi uczestników i kilkumetrowa rozpadlina między nimi. Kiedy jednak muzycy na scenie zagrają ostrzej, szeregi ruszają na siebie biegiem, jak dwie średniowieczne armie. Brzmi głupio? Brzmi barbarzyńsko? Ale człowiek wewnątrz czuje, że żyje. I nie każdy potrafi skłonić tłum do takiej zabawy.
Jednak i to się zdarza. Jest tu pewien fenomen, o który ciężko na innym koncercie. Niech każdy sobie odpowie na pytanie: Jak charyzmatyczną i utalentowaną postacią trzeba być, by grupę kilkuset długowłosych, rockowych studentów skłonić do zrobienia biesiadnego wężyka do rytmu uwertury Wilhelma Tella?
Podsumowując: Jelonek to mało znany artysta, którego jednak warto poznać, warto rozpropagować, gdyż gra muzykę niesamowitą. Jest postacią niezwykle charyzmatyczną i nawiązującą rewelacyjny kontakt z publicznością. Każdemu bez wyjątku polecam zapoznanie się z jego twórczością i śledzenie tras koncertowych. Jeśli znów zawita do naszego pięknego Krakowa... To do zobaczenia na miejscu, drogi czytelniku!
Michał Zając