W moim blogowym cyklu „Osobliwości natury" chcę opowiedzieć o nierzadko przerażających zwyrodnieniach, których się bano, i których nie rozumiano. Obecnie wiemy o nich coraz więcej.
Enty po raz pierwszy zostały opisane dokładnie w książce J.R.R. Tolkiena Władca pierścieni. Były to ogromne stworzenia, opiekunowie lasów i drzew. Ich ciało pokrywała kora, a na siedmiopalczastych stopach rósł mech. Poruszali się i mówili bardzo wolno, z rozmysłem i powagą.
Gdybym wiedziała, że Tolkien odnosił się do istniejących już źródeł, czułabym się znacznie pewniej. Niestety, zapiski o ludziach-drzewach, ludziach-krzakach i innych hybrydach ludzko-roślinnych są tak nieliczne, że nawet nie warto ich szukać. Czasami jednak natura płata figle i sama podsuwa osobnika tak niezwykłego, tak strawionego przez chorobę, że upodabnia się do opisanych w bestiariuszu stworzeń. Takim człowiekiem jest Dede Koswara z Indonezji.
Dede (lat 37), który jest także znany jako Człowiek-drzewo z Jawy cierpi na niezwykle rzadką chorobęskóry - Epidermodysplasia verruciformis, znanej również pod nazwą dysplazji Lewandowsky'ego - Lutza. Na ogół choroba ta objawia się wyrastaniem na skórze guzków, wykwitami czy opstrzeniem plamkami ciała zarażonego. Jednak u Dede choroba zmutowała z wirusem brodawczaka ludzkiego (HPV). Kombinacja tych chorób ze słabym systemem odpornościowym mężczyzny spowodowała pokrywanie jego ciała podobnymi do korzeni guzkami i naskórkiem. Rozpoczęło się to, gdy Dede przez przypadek zranił się w nogę. Od tego czasu życie rybaka zmieniło się nie do poznania. „Gałęzie" i „korzenie" chaotycznie obrastały jego ciało, od stóp, aż do twarzy. Z czasem stawały się coraz cięższe, uniemożliwiając Dede wykonywanie jakiejkolwiek pracy. Rosły w zastraszającym tempie, a kiedy mężczyzna próbował je odciąć, odrastały dwukrotnie szybciej (około 10 mm na miesiąc). Porzucony przez żonę i bez pracy Dede usiłował utrzymać siebie i dwójkę dzieci, występując w popularnych w jego stronach cyrkach, których domeną są tak zwane wybryki natury.
Indonezyjscy lekarze niewiele mogli poradzić na pogarszający się stan mężczyzny. Dopiero doktor Anthony Gaspari z Uniwersytetu Maryland, dzięki próbkom krwi doszedł do tego, co jest powodem choroby - Dede był ofiarą dwóch rzadkich mutacji genetycznych, które pobudziły nieaktywne białe krwinki. Uniemożliwiało to zatrzymanie procesu narastania „korzeni". Dopiero syntetyczna witamina A wprowadzona do organizmu indonezyjskiego rybaka i zoperowanie większych i cięższych „gałęzi" miała dać pożądany skutek. Niestety, jak się ostatnio dowiedziałam, rehabilitacja, na którą uczęszczał Dede nie dała zmierzonych efektów i kłopotliwy naskórek na ciele rybaka wciąż rośnie. Pocieszające jest to, że potrafi się posługiwać nie do końca wyleczonymi kończynami, jednak wygląda na to, że w walce z tą niesamowicie rzadką przypadłością nikt nie jest w stanie mu pomóc. Niedawno chory spotkał się z innym człowiekiem z HPV - Znałem, również Indonezyjczykiem. Okazuje się, że połączenie sekwencji genów odpowiadających za chorobę ma mocne zakorzenienie w tej części świata.
Gaspari powiedział po spotkaniu z Dede: „ Nie widziałem czegoś takiego podczas całej mojej kariery. Ten przypadek jest rzadszy niż jeden na miliard". Sądzę, że w tej sprawie się nie mylił. A skoro on miał rację, to może afrykańskie plemiona i starożytni też ją mieli, opisując duchy lasu? Czy składając ofiary nieznanym bożkom choć przez chwilę pomyśleli, że mogą być nimi ludzie? Tego można się już tylko domyślać. Mam nadzieję, że sprawa Dede i jemu podobnych osób przestaną być odbierane jako sensacyjne ciekawostki, a zaczną budzić inne, o wiele bardziej ludzkie uczucia niż wścibstwo.
Więcej informacji:
Filmy dokumentalne z serii "Moja szokująca historia", odc. "Pół człowiek, pół drzewo", "Człowiek drzewo i jego kuracja", "Spotkanie ludzi drzew".
Karolina BajorŚmigło