Kasy samoobsługowe są super. Zamontowane w większości dużych hipermarketów nie tylko znacznie przyspieszają zakupy, ale są również zbawieniem dla osób zmęczonych interakcją z niespełnionymi kasjerkami. Skasowanie wszystkich swoich zakupów, samodzielne zapłacenie za nie, odebranie rachunku i wyjście ze sklepu bez słowa można spokojnie wrzucić do reklamy "I ty zostań bohaterem...".
Co więcej, kasy samoobsługowe wspierają indywidualistów, którzy po wizycie w sklepie będą mogli powiększyć swoją listę "Umiem zrobić to sam", a wyjście na zakupy zrelacjonować na swoim blogu. I może inny indywidualista skomentowałby wpis "Masz rację, kasy samoobsługowe są super". I trudno się nie zgodzić. A jednak - im częściej robię zakupy w sklepach z kasami samoobsługowymi, tym mam coraz większe wrażenie, że polskie kasy są popsute. Nie kasują produktów, źle podliczają resztę, nie wydają rachunków. W Polsce kasa ekspresowa zamienia się w kasę integracyjną, a dziennikarza trafia szlag, bo prawie skończył pierwszy akapit tekstu, a jeszcze nie skasował swoich pączków z różą. Dlaczego tak jest?
Wolność słowa jest super. Można mówić, co się chce i pisać, co się chce. Ale jest taka umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi (z ang. Anti-Counterfeiting Trade Agreement, a w skrócie ACTA), która tę wolność chce nam zabrać, a każdego, kto otworzy usta w złą stronę, wtrącić do więzienia na okres lat liczony w setkach. Ale ludzie zaprotestowali, bo "ACTA odbierze nam wolność słowa!", bo "nie dla ACTA, tak dla wolności" i jeszcze bo "Donald matołku, skąd będziesz ściągać filmy dla dorosłych?". W Krakowie największą popularnością cieszyły się przyśpiewki z odmianą wszelakich określeń męskiego organu rozrodczego, a protestsongiem 2012 bezapelacyjnie została krótka apostrofa do premiera - "Donald Tusk! Ch*j ci w mózg!". A to wszystko w imię wolności słowa.
Gwoli ścisłości - ACTA jest niefajna. Jest nawet bardzo niefajna, a ludzie, którzy ją wspierają są jeszcze bardziej niefajni. Protesty są jak najbardziej uzasadnione, a sprzeciwy uargumentowane. Strach przed odebraniem nam możliwości wolnego wypowiadania się (szczególnie kiedy żyjemy w takim kraju, gdzie codziennie jest co komentować) jest całkiem realny. Ale kto walczy o wolność słowa? Dziennikarze? Poeci? Blogerzy, niekomercyjni twórcy, artyści, pisarze, śpiewacy, recytatorzy, radiowcy, prezenterzy i operatorzy? Nie, o wolność słowa walczą Ci, co słowem nie władają zbyt dobrze.
Jestem przy kasie samoobsługowej. Wrzucam pączki, płacę, odbieram resztę i rachunek, o dziwo, dobrze wydrukowany i odchodzę. To nieprawda, że nie da się korzystać z tych kas. Da się, po stokroć, da się bez problemów skasować swoje zakupy i to szybciej niż przy normalnej kasie. Tylko trzeba pamiętać - jak jest napisane, żeby kłaść produkty pojedynczo - to kładziemy pojedynczo. Jak trzeba wrzucić monety osobno - to wrzucamy osobno. I naprawdę pójdzie szybciej. A jak walczymy o prawa człowieka, to walczmy jak ludzie. Jak chcemy mieć wolność słowa, to korzystajmy z niej lepiej niż małpy w zoo z wolności ryku godowego. Jak dyskutować, to dyskutujmy, a nie obrażajmy. I co najważniejsze - zastanówmy się, czy umiemy korzystać z naszych przywilejów i czy przypadkiem nie byłoby lepiej, gdyby nam je odebrano. Bo w sumie - gdyby rozmontować kasy samoobsługowe, to czy byłby problem z niewydawaniem reszty?
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy: | |
E-mail adresata: | |
Poleć |
Link został wysłany
Zobacz inne artykuły z tego działu