Ratujmy wieloryby, zrzucajmy futra, czyli jak nie zostałam eko-bojowniczką
   

Główna ulica miasta. Tłum ludzi. Pospiesznie stukam obcasami po kostkach. Zaczepia mnie jakiś chłopak.

Wygląda na studenta. Początkowo nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Pyta o mój stosunek do ekologii. Co robię? Gdzie się uczę? Rozmowa się toczy, aż tu nagle dostaję pytanie, czy wiem co to Greenpeace?

W chwili, gdy potwierdzam, natychmiast niemal pyta, czy nie chcę zostać wolontariuszką. Jakoś specjalnie nie mam na to czasu ani chęci i staram się mu to wytłumaczyć. Ale on naciska z innej strony. A może chciałabyś wesprzeć Greenpeace jakimś datkiem? Jako że nie mam pieniędzy, staram się zakończyć rozmowę... Nie udaje mi się.

- Wiesz, czym się zajmujemy? Chcemy ratować wieloryby, bo kłusownicy zabijają ich za dużo i prawie wyginęły - próbuje nawiązać rozmowę „kolega".
- To dość smutne - odpowiadam zdawkowo, by jak najszybciej zakończyć rozmowę.
- Ale to nie koniec. Produkty GMO mogą powodować raka. Chcemy uświadamiać ludzi, że nie powinno się takich kupować. Ale i tak najgorsze jest niszczenie środowiska. Wylewanie ropy do oceanów zatruwa wodę.
- No, niefajnie.
- Widzisz, tyle się dzieje, a my chcemy to zmienić! A nosisz futra?
- Że co proszę? - trochę szokuje mnie to pytanie.
- Nosisz futra?
- Nie, jakoś mi to nie pasuje.
- Wspaniale! Bo my też jesteśmy przeciwko futrom i niehumanitarnemu zabijaniu zwierząt wykorzystywanych przy produkcji futer. Wiesz, jak to się odbywa? Odzierają je ze skóry...

Reszty na razie nie słucham. Przypomina mi się akcja innej organizacji proekologicznej, PETA, która poprzez zdjęcia nagiej Kim Kardashian chciała promować rezygnowanie z prawdziwych futer (trochę im nie wyszło, bo Kim w futrze się pojawiła). Albo jak oblali czerwoną farbę Annę Wintour - redaktor naczelną amerykańskiej edycji „Vogue" za to, że publicznie przyznała się do noszenia futer. A najlepszą akcją było to, gdy zamknęli półnagą kobietę w ciąży w klatce w centrum Nowego Jorku, by protestowała przeciwko trzymaniu zwierząt w klatkach!

Z zamyślenia wyrywa mnie pytanie:
- Czy nie sądzisz, że to straszne?
- Tak, oczywiście.
- Nie chciałabyś, żeby to się zmieniło? Nie chciałabyś działać?
- Jak już tłumaczyłam, nie mam za wiele czasu - odpowiadanie na pytania coraz bardziej mnie męczy.
- Ale może, gdybyś znalazła godzinkę - dwie w tygodniu, to dam ci na wszelki wypadek numer koordynatorki wolontariuszy? - namawia greenpeacowiec.
- Serio, nie dam rady.
- Ale może jednak. Tu masz numer (wręcza mi karteczkę).
- Dzięki, ale możesz to dać komuś innemu - staram się oddać mu wizytówkę.
- Weź, weź. Może kiedyś ci się przyda. A jakbyś chciała nas wspomóc, to pod spodem masz też numer konta. A wszystkie informacje znajdziesz na naszej stronie. Wpadnij, poczytaj. Może dzięki temu do nas dołączysz.
- Dzięki.
- Na stronie też są działania, które możesz podjąć w swoim środowisku i rozreklamować ludziom. Im więcej ludzi wie, tym szybciej wywalczymy ekologiczny świat.
- Ok, popatrzę - obiecuję i zaczynam przemieszczać się w stronę, w którą wcześniej szłam.
- Super, super! Trzymaj się!

Kilka dni później spotyka mnie to samo. Od tej pory raczej unikam ludzi w zielonych kamizelkach. Co za dużo, to niezdrowo. Nie dla mnie.

Agnieszka Karolczyk
Śmigło
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy:
E-mail adresata:
Poleć
Link został wysłany
Newsletter
juliada mlodziez smiglo

Powered by mtCMS   •    Wszelkie prawa zastrzeżone   •    Projekt i wykonanie MTWeb