p { margin-bottom: 0.21cm; }
HOBBIT – Podróż zdecydowanie za długa
Już jutro do naszych kin wejdzie nowy film Petera Jackson'a pt. „Hobbit. Niezwykła podróż”. Jest to pierwsza z trzech części adaptacji popularnej powieści Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem”. Miałam już okazję obejrzeć ten film w przedpremierowym seansie.
Filmowy „Hobbit” będzie przykrą niespodzianką zagorzałych fanów tolkienowskiego Śródziemia. Pomimo wielu zalet filmu, historia się dłuży, a seria podobnych ujęć i napisane na potrzeby filmu dialogi męczą widza. Trzy częściowa adaptacja mająca być przedsionkiem do tajemniczego i groźnego świata „Władcy Pierścieni” staje się bardziej zlepkiem przypadkowych scen i podniosłych, nie mających nic wspólnego z powieścią dialogów niż spójną historią wyprawy trzynastu krasnoludów, czarodzieja i hobbita. Przez rozbicie na trzy części akcja filmu staje się ślamazarna, do tego jednostajność ujęcia sprawia wrażenia jakby nie zostały poddane żadnej weryfikacji, jak podczas przygody w Jaskini Goblinów, która zmienia się w wydłużoną do granic możliwości scenę ucieczki wśród wrzasków i pisków, przerywaną sporadycznymi występami gobliniego króla. Dodatkowo wcale nie pomaga wprowadzenie dobrze znanych już bohaterów jakich jak Galadriela ( Cate Blanchett) czy Saruman ( Christopher Lee). Nie pomaga też wprowadzenie bohaterów zupełnie nowych, w książce jedynie wspomnianych, takich jak zdziecinniały Radagast ( Sylvester McCoy) lub kompletnie wymyślonych takich jak Blady Ork. Postaci te wydają się wyjęte z zupełnie innych historii i wykreowane na siłę. W tym tłoku giną za równo krasnoludy jak i sam Bilbo. A szkoda, bo w przeciwieństwie do tolkienowskiego oryginału członkowie barwnej kompanii Thorina Dębowej Tarczy (Richard Armitage) zdecydowanie zyskali na osobowości. Twórcom filmu udało się stworzyć trzynaście ciekawych postaci o indywidualnym charakterze i wyglądzie. Krasnoludy są dopracowane w szczegółach i doskonale ze sobą współgrają. W tym towarzystwie odnajduje się również postać tytułowego hobbita odgrywana przez Martina Freemana. Bilbo to postać nieskomplikowana, odrobinę humorystyczna. Jego kreacja nie zostanie zaliczona w poczet najwybitniejszych postaci kina, ale i nie pozostawia zastrzeżeń. Niestety reżyser rozciągając akcję na trzy filmy uniemożliwił hobbitowi stopniowe dojrzewanie, czyniąc go od samego początku bohaterem wyprawy. Niestety wyrządzono mu krzywdę. Jak zwykle na pochwałę zasługuje, dobrze znany już z trylogii „Władcy Pierścieni” Gollum, w którego rolę wcielił się Andy Serkins. Rozciągłość i nudę w filmie rekompensuje również doskonała muzyka wciągająca w świat krasnoludzkich pieśni i smoków. Niestety, żeby przebić się do niewątpliwie mocnych punktów adaptacji i dostrzec magię obrazów, której reżyserowi odmówić nie można trzeba mieć w sobie ogromne pokłady cierpliwości. Zwłaszcza, że na następne części musimy czekać, bo Jackson pozostawia nas nic nie wyjaśniwszy w chwili gdy prawdziwa opowieść dopiero się zaczyna.
Krótko mówiąc gdyby „Hobbit” został zrealizowany w jednej, a nie w trzech częściach byłaby to mocna pozycja najnowszego kina, a tak, używając tolkienowskiego porównania, jest jak masło rozsmarowane na zbyt wielu grzankach.
eR