Gunnar wiedzie spokojne życia typowego obywatela klasy średniej. Ma kochającą żonę, dzieci, dwa samochody i cztery telewizory. Zarabia duże pieniądze, które starczają mu na wygodne życie oraz coroczne wakacje w ciepłych krajach.
A jednak, gdy podczas kolejnego weekendowego grillowania okazuje się, że brakuje węgla na opał, Gunnar zaczyna rozumieć, że to nie jedyna rzecz, której nie ma. Rozgląda się po swoich gościach - producentce-pracoholiczce, dźwiękowcu-lekkoduchowi i religijnemu kamerzyście - i zauważa, że jest coś, czego wszystkim im, oraz jemu samemu, brak. Gdy po jakimś czasie dostaje w kopercie zdjęcia mnichów, zrozumie co tak naprawdę powoduje pustkę w jego pozornie dostatnim życiu.
"Nakręćmy o tym dokument!" - tak zaczyna się akcja właściwa filmu "Gunnar szuka Boga" i tak właśnie wygląda cała fabuła. Grupka filmowa, złożona z wcześniej wymienionych - producentki, dźwiękowca i kamerzysty - pod wodzą Gunnara, reżysera, wyruszy do chrześcijańskiego klasztoru, by odkryć dlaczego nie są szczęśliwi i czego brakuje w ich materialnym życiu. Gdy przybędą na miejsce, ich życie (jakże by mogło być inaczej) zmieni się diametralnie, a ich pogląd na rzeczywistość obróci się o 180 stopni.
Głównym mankamentem filmu jest problem w jego odbiorze. Trudno, naprawdę trudno jest zrozumieć Gunnara, posiadającego spory dom, nowoczesne wyposażenie, kochającą rodzinę i dobrze płatną pracę, który pragnie odnaleźć sens życia i zapchać wewnętrzną pustkę. Czy to z powodu różnic średniej krajowej, czy też ze złego doboru głównego bohatera - o utożsamienie się nie jest łatwo. I nie tylko o to. Gdy wątek poszukiwania wartości duchowych schodzi na dalszy plan, z filmu pozostaje średnio ciekawa komedia, z drażniącym montażem i słabym scenariuszem, objawiającym się w pseudoegzystencjalnych dialogach (czy też monologach). A przez to wszystko film robi się po prostu nudny i męczący.
Honor trzeba oddać za zakończenie filmu, które może być zaskakujące, przynajmniej przy tak schematycznym prowadzeniu fabuły. O ile wszystko zmierza do finału, w którym główni bohaterowie zrozumieją, że ich puste żywoty są do niczego i należy coś z nimi zrobić, o tyle wraz ze strzałem z zabawkowego pistoletu linia prosta fabuły momentalnie się zakrzywia, schodzi mocno w dół i wpada w gąszcz wniosków, który nie do końca mógł być tym, czego się pierwotnie widz spodziewał. I ten zwrot, choć zaznaczony jedynie gumowymi kulkami wystrzeliwanymi do tarczy, może rozbudzić po wcześniejszym zastoju myśli.
"Gunnar szuka Boga" sam w sobie jest bardzo ciekawym "eksperymentem". Nie jest to typowy film debiutancki, ma bardzo oryginalną i odważną formę, do której prawdopodobnie nie każdy początkujący reżyser by się przekonał. Ale odwaga to jedno, a wykonanie to drugie. A efekt finalny tej odważnej decyzji zachwycający nie jest.