Eddie Morra jest na skraju rozpaczy. Rzuciła go dziewczyna, od kilkunastu miesięcy nie napisał ani słowa do swojej nowej książki, a nerwowy właściciel mieszkania domaga się spłaty długu. I gdy wszystko zmierza do niechybnego kresu, przypadkowo spotkany szwagier proponuje coś nowego. Mała, przezroczysta tabletka, która może odmienić życie od ręki. Niemożliwe? Eddie i tak nie ma nic do stracenia.
Przenosimy się kilka miesięcy do przodu. Nigdzie nie widać starego, zdesperowanego pisarza, nikt nie wykłóca się o spłatę czynszu. Za to na ulicy stoi gazeciarz, ogłaszając dzisiejszą czołówkę o młodym milionerze, który pojawił się znikąd. Jest nim Eddie Morra. Jak to możliwe? Tabletki działają lepiej, niż mogłoby się wydawać. Ale wszystko ma swoją cenę...
"Jestem Bogiem" to historia wręcz podręcznikowa - nagły upadek bohatera, niezwykły zwrot akcji i odmiana losu. I, mimo że film jest bardzo przewidywalny, ogląda się go przyjemnie, trzyma w napięciu i nie pozwala odejść widzowi aż do końca. Przesłanie, podobnie jak fabuła, nie jest wymyślne - we wszystkim trzeba znać umiar.
Bardzo ciekawym elementem filmu jest narracja, prowadzona w dwóch osobach - trzeciej, najbardziej popularnej, oraz pierwszej, z perspektywy samego bohatera, który swoimi komentarzami bądź opisami przeżyć dopełnia akcji. Dzięki temu buduje przed widzem mały portret psychologiczny. Na wspomnienie zasługuje również montaż, który, dzięki płynności, pozwalał przyjemnie odbierać łączoną narrację. Oba te elementy są dobrym urozmaiceniem prostej historii.
"Jestem Bogiem" to wyjątkowo schematyczny film i, pomimo ciekawej formy, plasuje się między nieskomplikowanym kinem dla żądnych wrażeń, a ambitnym, psychologicznym kinem dla koneserów, mimo wszystko, będąc bliżej tego pierwszego.
funky