Nemo Nobody ma trzy żony, ale nie jest poligamistą. Z kazdą z nich żyje na raz, nieświadomy o istnieniu innej. Z każdą inne życie. Które z nich jest pradziwe?
"Mr. Nobody" zdobędzie w Polsce trzy grupy widzów.
Pierwsi pobiegną do kin na wieść, że główną rolę gra tam ich idol z grupy rockowej 30 Seconds To Mars – Jared Leto (zainteresowanych odsyłam do bardzo trafnej recenzji autorstwa Katarzyny Płachty, ostatniego koncertu zespołu w stolicy). Swoją drogą ciekawi mnie wielce co Jared Leto pomyślał o Polsce, gdy zobaczył całą Warszawę w billboardach i ulotkach reklamujących opisywany tu film, chociaź ten swą premierę w Stanach miał, bagatela, ponad rok temu. Grupa druga zachęcona tłumaczeniem wypowiedzi pewnego krytyka – "Incpecja była tylko rozgrzewką" widniejącego na polskich plakatach, rządni kolejnego widowiskowego blockbustera prędko wykupią bilety. Trzecia grupa zauważy nagrodę europejskiej publiczności, niekomercyjność ekipy filmowej, oczekując głębszego, ambitniejszego kina.
Punkt widzenia, zależy od miejsca siedzenia.
Pierwsza grupa będzie usatysfakcjonowana. Oni nigdy nie zawodzą się widokiem 'boskiego Jareda' niezależnie od tego jak wygląda. Niekoniecznie zwrócą uwagę na treści, które obraz prezentuje. Jednak ci, którzy pójdą do kina z zamiłowania do rzeczywistego talentu Jareda Leto mogą wyjść lekko zawiedzeni – aktorsko tradycyjnie nie rozczarowuje, ale nie ma też bardzo wymagającej roli. Druga grupa się zawiedzie. Ok, spodobają im się ujęcia kropli spadającej z kosmosu i wybuchu stacji kosmicznej, ale w tym drugim nie zauważą już aluzji do "Odyseji kosmicznej 2001" Kubricka. Film prawdopodobnie ostro ich wynudzi, a czekając na pościg na skuterach śnieżnych lub strzelaninę w rozpadającym się śnie, ku swemu zaskoczeniu nagle zostaną obudzeni przez muzykę z napisów końcowych. Grupa trzecia doceni ambicje twórców, zauważy aluzje do klasyki i da się skłonić do chwili zadumy nie tylko nad fabułą filmu, ale i jego drugim dnem. Zauważą też jednak za dużą ilość wątków, lekki przerost formy nad treścią i przesadne zagmatwanie utrudniające odczyt przesłania.
A według mnie...
Mr. Nobody to bardzo symboliczna, pogmatwana zaduma nad życiem, roli wyborów, które w nim podejmujemy, dróg, którymi decydujemy się podążać i korzystania z zycia. A co jeśli całe dokonywanie wyborów to tylko ułuda, a życie kieruje sobą samo? Całość naszkicowana jest na tle (ostro mylącego) tła na temat czasu, jego względności, istnienia lub też braku oraz jego znaczenia. Tło to usiłuje wyglądać tak inteligentnie, jak się tylko da. Aluzje do teorii chaosu, efektu motyla i wszelkich innych możliwych naukowych teorii – sprawdzone i niezbyt juz oryginalne – i tu znajdą miejsce, co powoduje nie tylko teorytyczny, ale i praktyczny chaos w filmie z naprawdę dużym potencjałem.
* * *
Mr. Nobody to wciąz jednak kino na wysokim poziomie. Nie jest komercyjne. Jest niemal perfekcyjnie zrealizowane (imponujące zdjęcia i piękna muzyka), a na dodatek poprawnie wyreżyserowane i zagrane (zobaczymy tu takżę Diane Kruger czy Sareh Polley). Przedstawione historie ogląda się z zaciekawieniem. Po seansie uważniejszy widz poświęci zapewne chwilę, by zastanowić się nad tym co właśnie zobaczył.
Podstawowe Informacje
Mr. Nobody
2009
Belgia, Francja, Kanada, Niemcy
reżyseria: Jaco Van Dormael
scenariusz: Jaco Van Dormael
muzyka: Pierre Van Dormael
zdjęcia: Christophe Beaucarne
występują: Jared Leto, Sarah Polley, Diane Kruger
Moja ocena
7/10
fot: http://www.interpretacje-30stm.pun.pl/gallery.php?pid=253
Dawid Raźny