Oscar goes to…
   

Czerwony dywan przed hollywoodzkim Kodak Theatre rozwinięto 83. raz. W nocy z 27 na 28 lutego wręczono najważniejsze, choć nie zawsze zdaniem widzów czy krytyków najlepsze, filmowe nagrody roku.

Zwycięzcy i przegrani.

Tak jak zapowiadano najwięcej emocji budził pojedynek „Jak zostać królem"  z „The Social Network". Walka USA z Wielką Brytanią na amerykańskiej ziemi zakończona hołdem złożonym produkcji zza Atlantyku. Akademia postawiła na „Jak zostać królem", historię prostą, ładnie opowiedzianą i złożoną, z puentą i właściwie bez zastrzeżeń. Może to asekuranctwo, może dowód na to, że Oscarem wyróżnia się także filmową prostotę, a nie tylko coraz dalej posunięte nowatorstwo. Zmagania króla Jerzego VI z wadą wymowy ukoronowano zwycięstwem w najważniejszych kategoriach: film i reżyseria. Nagrodami w kwestii scenariusza zgrabnie się podzielono. „The Social Network" miało szczęście powstać na podstawie literackiego pierwowzoru i udało mu się dostać statuetkę za scenariusz adaptowany, podczas gdy przeciwników w kategorii scenariusza oryginalnego wysiekł „Jak zostać królem".  Historia facebooka obroniła się Oscarem za muzykę, ale jeśli mam być szczera to traktuję tę nagrodę jako sposób podziału ‘po równo' między faworytami, tak aby twórcy „The Social Network" zbytnio na Akademię nie nadawali. Bo czy ktoś mi powie, że muzyka w tym filmie faktycznie była tak wybitna jak choćby nagradzanym kilka lat temu z „Władcy pierścieni"?

W kategoriach aktorskich znowu bez niespodzianek. Statuetki trafiły w ręce Natalie Portman za „Czarnego Łabędzia" i Colina Firtha za „Jak zostać królem". Nie umniejszając talentu tej pary i wierząc, że faktycznie na nagrody zasłużyli, to jednak nie tyle aktorzy, co role dostały w tym roku Oscara. Postaci brytyjskiego króla i tajemniczej baletnicy są nietuzinkowe i oryginalne. Jakikolwiek dobry aktor by ich nie zagrał, zapewne zrobiłby to z takim samym skutkiem. Akademia wyróżnia już nie tylko grę aktorską. Teraz trzeba jeszcze tańczyć i wiarygodnie się jąkać. Bez tego złotej statuetce mówimy "żegnaj".

Trochę w cieniu najważniejszych kategorii znalazła się „Incepcja" i „Alicja w krainie czarów". Pierwszy film wygrywa w kategoriach dźwiękowo - wizualnych i najlepszymi efektami specjalnymi. Filmowo słaba najnowsza produkcja Burtona zachwyciła walorami estetycznymi:  kostiumami i scenografią. Nie można zapomnieć też o zadziwiającym zwycięstwie w kategorii najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny. Spodziewano się zwycięstwa „Wyjścia przez sklep z pamiątkami", a nawet pojawienia się na gali samego Banksy'ego. Ostatecznie wygrał dokument o sprawie, która całkiem już przycicha - wielkim kryzysie w „Inside Job". Czyżby Ameryka samobójczo chciała wystawić na widok świata dziennego to, czego sama się wstydzi?

Blaski...

Zamiast zazwyczaj mocno zestresowanych laureatów, klasę pokazali wręczający nagrody. Chodzącą elegancję zaprezentowali ubrani w białe marynarki Josh Brolin i Javier Bardem nagradzający najlepsze scenariusze. Czarująco na scenie wypadł też opanowany Tom Hanks rozpoczynający galę rozdaniem statuetek za scenografię i zdjęcia. Na scenie pojawiła się również pierwsza kobieta- laureatka Oscara - Kathryn Bigelow - wręczając statuetkę właśnie za reżyserię. Jednak moim faworytem jest zdecydowanie Kirk Douglas. 94-letni (!), mający już nawet problemy z mówieniem gwiazdor kina, rozbawił publiczność do łez. Nie śmiał się tylko Hugh Jackman, co aktor skomentował zabawnym komentarzem o australijskim braku poczucia humoru i rzucił do niego "Popatrz! Nawet Colin Firth się śmieje!".

Tak brawurowo zaprezentowano nominowane do Oscara piosenki, że właściwie trudno zdecydować, co na miejscu członka Akademii bym wybrała. Ostatecznie zwyciężyło wesołe „We belong together" zdobywając drugą (po nagrodzie za najlepszą animację) statuetkę dla „Toy Story 3".

...i cienie.

Galę zdominował młodzieżowy klimat. Niestety! Ceremonię poprowadziła para młodziaków: Anne Hathaway i James Franco. James nominowany był także do nagrody dla najlepszego aktora za główną rolę w „127 godzinach". Anne jest gwiazdką komedii romantycznych i podobno niektórzy z mniej obytych w tym gatunku członków Akademii dopytywali się, kim właściwie jest prowadząca.

Młodość nie przyniosła powiewu rześkości. Przeciwnie - zapanowała irytująca sztuczność. W każdym ruchu prowadzących można było zauważyć sztuczne podążanie za (głupim, bo głupim) scenariuszem imprezy. Poziom sięgnął dna, kiedy Anne weszła na scenę w damskim garniturze, zaś James w stroju... Marilyn Monroe. Dorzućmy do tego filmik z samego wstępu, kiedy prezenterzy znajdują się w dziwnej wersji „Incepcji" i podróżują po filmach. I tak James zostaje niedźwiedziem w „Prawdziwym męstwie", a Anne zostaje nową gwiazdą baletu - brązową kaczką. To nawet jest śmieszne, zgoda. Tylko pasuje klimatem do rozdania nagród typu MTV Movie Awards (gdzie najwięcej statuetek zgarnia taki na przykład „Zmierzch").

Podobną wstawką z kosmosu, zupełnie nie pasującą do klimatu gali oscarowej była migawka z sondy ulicznej o ulubionej filmowej piosence. Na koniec pojawia się Barack Obama i wybiera „As Time Goes By" z „Casablanki"...

Do tego ta cała otoczka przepychu wychodzącego uszami jak wyjeżdżająca z zza kulis platforma z orkiestrą. No i najważniejsza sprawa - późniejszych plotek! Stroje! Na czerwonym dywanie dziennikarze nie pytają o filmowe preferencje, ale o to co kto ma na sobie i od jakiego projektanta, by na koniec ze sztucznym uśmiechem wykrzyknąć "Wyglądasz cudownie!". Halle Berry (laureatka Oscara z 2002!) przyznała w wywiadzie z zza kulis, że przychodzi na galę obserwować kreacje innych. Halo! To Oscary czy New York Fashion Week?!

Jak już jesteśmy przy wywiadach i dziennikarzach, to czas ponarzekać na polską relację. Klasycznie, tylko dla szczęśliwców posiadających Canal+. W przerwach między kolejnymi aktami ceremonii stacja przełączała nas do oscarowego studia, gdzie nagrody komentowali wiecznie niezadowoleni krytycy filmowi i wymądrzający się Juliusz Machulski. Reżyser co chwila miał okazję palnąć jakąś gafę. Bo to albo się przyznaje, że widział tylko jeden z nominowanych filmów (i to ma być specjalista?!) albo gada od rzeczy, albo stwierdza, że "wszystko wie". Zdawać by się mogło że więcej na temat Oscarów potrafi powiedzieć gospodyni studia niż teoretycznie "znawcy".

Do kin marsz!

Z Polską jest jeszcze jeden problem. Nigdy nie jest nam dane zobaczyć wszystkich nominowanych filmów przed galą. Wszystko przez około półroczne opóźnienie z jakim dochodzą do nas zagraniczne produkcje i filmy z końca roku 2010 trafiają do nas dopiero teraz. Przed nami szanse na nadrobienie oscarowych zaległości i być może tym sposobem obiektywniejsze spojrzenie na galę. W kinach od niedawna można zobaczyć „Do szpiku kości", „Prawdziwe męstwo", „127 godzin", „Wszystko w porządku", a przed nami „Fighter" (czyli triumfator ról drugoplanowych!).

Katarzyna Płachta
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy:
E-mail adresata:
Poleć
Link został wysłany
Newsletter
juliada mlodziez smiglo

Powered by mtCMS   •    Wszelkie prawa zastrzeżone   •    Projekt i wykonanie MTWeb