Kino (NIE)sudańskie
   

Afryka na czerwonym dywanie.

My - Europejczycy, ludzie Zachodu, więźniowie cywilizacji i telefonów komórkowych, mamy skrzywioną opinię o Afryce. Jawi się nam ona jako odległy Trzeci Świat, gdzie głód i HIV zbira obfite żniwo. Afrykanie to dla nas „dzikusy buszu", ewentualnie arabscy naciągacze czyhający na turystów.

Afryka to kontynent upadły, podzielony, pogrążony w biedzie. A jednak na tej właśnie ziemi prężenie rozwija się... przemysł filmowy.

Na Czarny Ląd kamerę sprowadzili Europejczycy - kolonizatorzy, którzy długo traktowali ten kontynent jako tło własnych rozrywkowych produkcji. Skupili się na egzotyce, kręcąc na przykład „Tarzana" i nie zwracali uwagi na historyczno-kulturowy aspekt kontynentu. Afrykanie nie mogli dodać nic od siebie - Francja zakazała koloniom tworzenia własnych filmów. Pierwsze afrykańskie produkcje lat 60. stworzyli więc emigranci i powstały one nie na terenie Afryki, ale właśnie we Francji. Od tej pory powstawały filmy antykolonialne, głoszące hasła ‘Afryka dla Afrykanów'. Artystów przybywało, powstała Federacja Filmowców, a przemysł rozrastał się coraz bardziej. Kształtuje się zresztą do dzisiaj.

Współczesne kino afrykańskie jest kinem tematów trudnych. Opowiada o problemach kulturowych, o biedzie i wyzysku. To historie ludzkich tragedii i łez, politycznych zawiłości, często dotyczą aspektów świata przestępczego. Kino to ma dość smutny i nostalgiczny repertuar, ale nikt nie wymaga od afrykańskich twórców kręcenia komedii romantycznych.

W Europie o kinematografii afrykańskiej słyszymy rzadko albo wcale. W Polsce zorganizowano festiwal AfryKamera, a na Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu prezentowano produkcje z RPA.  Nie są to jednak imprezy na tyle popularne, żeby trafić do szerszej publiczności. Trudno zostać fanem kina afrykańskiego, bo na te filmy ciężko trafić. Czasami coś znajdzie się w Internecie, ale jedynie w języku angielskim. Legalnie, pozycji z Czarnego Lądu nie zobaczy się ani na półkach wypożyczalni ani w telewizji.

Kino afrykańskie żyje więc własnym życiem. Organizowane są festiwale: np. w Ougadaugou, Bejrucie, Kartaginie. Jest też druga strona medalu: brak widzów i kin. Obyczaje filmowe w Afryce dopiero zaczynają się kształtować.  Zrozumiałe jest, że praca, obowiązki i utrzymanie rodziny jest ważniejsze niż zajmowanie się nowościami w kinach. Film to rozrywka dla bogatych mieszczuchów, szczęściarzy posiadających prąd. Problemem jest też sponsorowanie produkcji - funduszy wciąż brakuje...

Sudan. Sami o sobie?

Jeśli spojrzymy na filmową mapę Afryki, zobaczymy, że niemal każdy kraj z roku na rok coraz bardziej się rozwija. Uboga Burkina Faso jest jednym z filmowych mocarstw Czarnego Lądu (!). Filmy powstają w Zimbabwe, Senegalu, Nigerii, Rwandzie. Daleko w tyle zostaje największe państwo kontynentu - Sudan.

Kraj ten do dzisiaj pogrążony jest w politycznej zawierusze i podzielony na chrześcijańskie południe oraz islamską północ. Usiłuje stanąć na nogi, ale wciąż brakuje mu warunków na stworzenie filmowego przemysłu. Kina, sporadycznie zdarzające się w miastach, proponują raczej hity z lat 80., a i tak nie znajdują wielu chętnych do ich obejrzenia. Ludzie ulegają fascynacji telewizją, jako sposobowi na oderwanie od codzienności. Popularnością cieszą się seriale i teledyski.  Sam telewizor jest rarytasem, a wokół odbiornika w miejscach publicznych zawsze pojawiają się tłumy.

Film jako sztuka jeszcze raczkuje. Mistrzem kina sudańskiego i chyba jedynym znanym twórcą jest Gudallah Gubara. Tworzył filmy już po upadku kolonializmu i był jednym z organizatorów pierwszego afrykańskiego festiwalu filmowego. W 2007 roku wyreżyserował powieść Wiktora Hugo - „Nędznicy" specjalnie dla tej części  afrykańskiej publiczności, która komunikuje się w języku arabskim.  Czy kiedyś doczekamy się polskiej premiery?

Sudan wielkich produkcji amerykańskich.

Amerykanie kręcą filmy o wszystkim, a ich akcja dzieje się w każdym zakątku świata. Ponieważ kino sudańskie nie dociera do odbiorców na Zachodzie, przedstawieniem tego kraju na ekranie zajęło się Hollywood.

W XIX-wiecznym Sudanie, który staje się sceną walk między walczącymi o niepodległość zwolennikami Mahdiego, a kolonizatorami, czyli Brytyjczykami, toczy się akcja wojennego filmu „Cena honoru". Sudańczyków przedstawia się jako dwie grupy ludzi: zawziętych Arabów i buszmenów z dzikich plemion. Ci pierwsi to powstańcy walczący z brytyjskim imperium: bezwzględni i podstępni. Nawet niechlujnym ubiorem kontrastują z czyściutkimi mundurami angielskimi. Nie cofną się przed niczym. Po wygranej bitwie ograbiają ciała przeciwników i wykorzystują ich ubrania, aby przebrać się za Anglików i podstępem napaść na kolejny oddział. Sudańczyków pokazuje się nie jako walczących o wolność patriotów, ale jak zwierzęta, bezcelowo szukające przyjemności w mordowaniu i niszczeniu. Druga część ludności sudańskiej to społeczność plemienna. Według Anglików nie znają oni chrześcijańskich wartości, a wdzięczność okazują tylko za pieniądze. Ważnym aspektem ich życia jest religia, bezkrytycznie więc przyjmują wolę Bożą. Sam Sudan „Ceny honoru" to spalona słońcem ziemia lub niekończąca się pustynia. Anglicy wyjeżdżający do Afryki mają unikać spożywania trunków i wody oraz być przygotowani na śmierć za każdym rogiem. Chociaż „Cena honoru" traktuje mieszkańców Sudanu jak bandę dzikusów, to jednocześnie pokazuje spory kawałek ich dramatycznej historii. Nie ukrywa wykorzystywania Sudańczyków do ciężkich prac, bicia ich czy poniżania.

„Cena honoru" opowiadała dzieje Sudanu zgodnie z historyczną prawdą, bez przekłamania i przekoloryzowania. Inny film, mimo że nie jest powiedziane wyraźnie, iż jego akcja toczy się w Sudanie, ironizuje tę historię, ośmiesza a jednocześnie zakłamuje. Mowa o „Klejnocie Nilu", komedii z Michaelem Douglasem z 1985 roku.  W arabskim państwie władzę przejmuje samozwańczy dyktator, który usiłuje przekonać do siebie lud i skłonić go do wojny o nowe terytoria. Jego planom z kolei usiłuje przeciwdziałać para Amerykanów. Wydaje się, że ta fikcyjna opowieść nie powinna mieć nic wspólnego z prawdziwą historią Sudanu. Teoretycznie. Film powstał, gdy konflikt północ-południe rozpoczął się na dobre, a władzę powoli przejmował - podobnie jak w filmie mężczyzna o imieniu Omar. Filmowy dyktator zjednoczył plemiona Nilu (przez Sudan płynie największa jego część). Dodatkowo na mapach planów wojennych z „Klejnotu Nilu" widnieje kierunek - Chartum, a więc stolicy. Nie ma więc mowy o pomyłce. Komedii wiele można wybaczyć, ale „Klejnot Nilu" potraktował tradycję niemal niechlujnie. Islamiści tańczą współczesne tańce, nie zwracają uwagi na przechadzających się ulicami obcokrajowców, a nawet całującą się w środku miasta parę. Sudan z „Klejnotu Nilu" miał być tylko tłem,. Byle było śmiesznie, nie musi być prawdziwie.

Trzecie, znowu skrajnie spojrzenie na Sudan to thriller „Zdrajca". Kwintesencją tego filmu jest scena początkowa. Ojciec z synem spędzają wspólnie czas. Modlą się, grają w szachy, czytają, jedzą. Później ojciec wychodzi z domu, wsiada do samochodu i pojazd wybucha. To wstęp do historii o ogólnoświatowym terroryzmie i roli dżihadu w islamie. Niestety jest to obraz bardzo stereotypowy, pokazujący, że na świecie więcej jest zwolenników zabijania niewiernych niż tych dla których zabicie jednego niewinnego jest jak zabicie wszystkich ludzi.

Podczas oglądania  tych filmów rzuca się w oczy fakt, że dziwnym trafem - zawsze gdy sytuacja tego wymaga, Arabowie znają język angielski. Czasem nawet wydaje się jakby posługiwali się tym językiem lepiej, niż w swoim ojczystym. Rozumiem potrzeby filmu, ale problemy lingwistyczne bohaterów nadałyby ślady naturalności filmom o Czarnym Lądzie.

Żadna z tych produkcji nie została nakręcona w samym Sudanie. Władze kraju nie życzą sobie filmowania na jego terenie. Nawet na zezwolenie na fotografowanie trzeba długo czekać i sporo za nie zapłacić.  Chcąc pokazać Sudan, plan filmowy przenoszono najczęściej do Maroka.  Nieliczne obrazy  samego Sudanu odnajdziemy tylko w dokumentach.

Sudan dokumentalny.

Sudan można potraktować neutralnie. Wziąć kamerę nad Nil i kręcić film o faunie i florze.  Takich obrazów jest sporo i można je znaleźć na kanałach przyrodniczych.

Znacznie trudniej kręcić o bolesnej historii sudańskich wojen.  Takie dokumenty czasami grają na emocjach dramatycznymi obrazami głodujących dzieci i żonglowaniem statystykami zmarłych, rannych i zaginionych. Mają wzbudzać współczucie, ale dodatkowo niosą ze sobą poczucie ludzkiej bezradności wobec ogromu danego problemu.

Kontrowersyjną sprawę Darfuru podjął amerykański dokument „Bóg ma nas dosyć. Zagubieni chłopcy z Sudanu". Jego tematem nie jest wyłącznie masakra ludzi, ale los dzieci, którym udało się to piekło przeżyć.  To prezentacja życia w obozie w Kenii, gdzie tworzą wspólnotę, zapominają, a nawet żartują: ze swoich skurczonych brzuszków i braku kobiet, które gotowałyby obiady. Prawdziwym wybawieniem dla trzech chłopców jest wyjazd do USA. W momencie opuszczenia Czarnego Lądu coraz częściej pojawia się skryta apoteoza Stanów, które przyjmują biednych, wygłodzonych ludzi, dają im pracę i pozwalają stanąć na nogi. Tam czeka nowe życie: można jeść chipsy i... odnaleźć swoją zagubioną rodzinę. Urok filmu tkwi też w ciągu zabawnych sytuacji wynikających choćby z zagadkowości użycia niespotykanych wcześniej przedmiotów, takich jak: lodówka, kosz na śmieci czy prysznic.

Polska asekuracja.

Polska ma też filmowe powiązania z Sudanem i nie ma to nic wspólnego ani z dziełem Henryka Sienkiewicza  „W pustyni i w puszczy", ani też z budowaniem studni przez PAH, z którymi najczęściej kojarzony jest u nas ten kraj.

Zanim jeszcze powstała ekranizacja somalijskiej historii o obrzezaniu „Kwiat pustyni", Anna Błaszczyk - polska dokumentalistka nakręciła dokument „Tahur", którego bohaterem jest przeciętna sudańska rodzina, na przykładzie której obserwuje się zjawisko obrzezania dziewczynek i chłopców zgodnie z wiarą islamu. To bardzo głębokie wejście w intymność rodziny, która czasami wydaje się być niezbyt zachwycona obecnością kamery, a widz czuje się jak nieproszony gość. Temat filmu jest wyjątkowo delikatny i kontrowersyjny. „Tahur" omawia go według aspektów medycznych, kulturowych i religijnych; nie potępia i nie pochwala. Szokuje dokładnym ukazaniem wykonywanych zabiegów, ale ocenę pozostawia widzowi. To 25-minutowy, pouczający i wrażliwy zapis tak często nierozumianej kultury.

Niezwykłą podróż do Sudanu można przeżyć razem ze Sławomirem Malinowskim i jego czteroodcionkowym dokumentem „Sudan: Podróż w czasie".  Zwiedzamy w nim zarówno nowoczesną część kraju, jak i tą tradycyjną, gdzie możemy być świadkami muzułmańskich tańców na cmentarzu. Nie ruszając się z domu, oczami kamery poznajemy historię Mahdiego, wyprawiamy się nad Nil oraz uczestniczymy w badaniach archeologicznych.

Na 49. Krakowskim Festiwalu Filmowym zachwycono się dokumentem „Usłysz nas wszystkich" Macieja Drygasa. Pozornie to zapis działań polskich archeologów pracujących przy renowacji chrześcijańskich grobów w Sudanie. Przedstawia on codzienność prac wykopaliskowych: wyjmowanie szkieletów, ich oczyszczanie i zabezpieczanie. Badania wzbudzają zainteresowanie Sudańczyków, często z ciekawości przyglądających się Polakom. Oprócz warstwy dokumentalnej, krytycy doszukali się w nim podobieństw do filmów s-f, a suchą ziemię Sudanu interpretowali jako powierzchnię nieodkrytej planety.

Polskie spojrzenie na Sudan unika tematów drażliwych.  Sprawy polityczne i wojenne zostawia z boku, skupiając się na kulturowych. Polskie filmy pokazują prawdę, nie sugerują opinii, nie obrażają i nie krytykują Sudanu.  Jednocześnie uciekają od opowiedzenia się po którejś ze stron, od wyrażenia własnej opinii. Zamiast tego ukazują jego subtelne piękno, którego temu krajowi odmówić się nie da.

Kinematografia sudańska, będąca dziełem Polaków, Sudańczyków czy Amerykanów  jest wielką tajemnicą, głównie dlatego, że jest przed nami skrzętnie ukrywana.  Podróż do Sudanu jest dla przeciętnego człowieka za droga, a sam pobyt na miejscu wciąż bywa dla turystów niebezpieczny. Kino może być oknem na świat, które pozwoli nam do tego kraju zajrzeć, bez ruszania się z kanapy. Jednak  filmowe „sudańskie okno" jest bardzo małe i najczęściej zabarykadowane prawami autorskimi i zakazem ściągania filmów z Internetu. Jednak gdybyśmy nawet mieli dostęp do wszystkich sudańskich produkcji, czy chcielibyśmy je oglądać? Czy potrafilibyśmy je zrozumieć?

Za udostępnienie filmów dziękuję Jackowi Partridge i Bazylemu Brzósce.

Warsztaty dziennikarsko-edukacyjne Kierunek: GLOBALNE POŁUDNIE Projekt jest współfinansowany w ramach programu polskiej pomocy zagranicznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w 2010 roku.

Katarzyna Płachta
Poleć znajomemu
Imię i nazwisko nadawcy:
E-mail adresata:
Poleć
Link został wysłany
Newsletter
juliada mlodziez smiglo

Powered by mtCMS   •    Wszelkie prawa zastrzeżone   •    Projekt i wykonanie MTWeb