"Kac Vegas" reż. Todd Phillips
Eksperyment polegający na nafaszerowaniu mężczyzny alkoholem i pigułką gwałtu nigdy nie da dobrego efektu - ani w życiu, ani niestety w kinie. W przypadku kobiety przygoda skończyłaby się zapewne w klubowej toalecie z podstarzałym macho. Zero szkody dla otoczenia (macho chyba nie miałby nic przeciwko). Mężczyzna (tym bardziej cztery sztuki) wywoła prawdziwą katastrofę. I Houston (Vegas!), mamy problem.
Nikt mi nie wmówi, że mężczyźni kiedyś osiągają dojrzałość, przestają zachowywać się jak dzieci, zdobywają zdolność myślenia i podejmowania decyzji. W żyłach bohaterów "Kac Vegas" płynie głupota, która swoje apogeum osiąga w wieczór kawalerski w mieście grzechu - Las Vegas. Czterech kumpli: zgnębiony przez dziewczynę dentysta - Stu, nauczyciel - Phil, zakręcony grubasek - Alan i Doug - pan młody, budzą się rankiem po długiej nocy, z której... nic nie pamiętają. Na domiar złego w łazience czai się tygrys, ktoś w apartamencie zostawił dziecko, za bohaterami podąża japoński bandyta, a główny zainteresowany zbliżającą się ceremonią ślubną zniknął. Trzech kumpli rozpoczyna walkę z czasem, bólem głowy i wydarzeniami dnia wczorajszego.
Paradoksalność sytuacji i bohaterowie z dużym komediowym potencjałem wydają się dobrym polem do popisu dla gatunku. Scenariuszowi nie mam zresztą nic do zarzucenia. Wzbudza ciekawość, wydarzenia dzieją się w dobrym tempie, a widz z niecierpliwością oczekuje ciągu dalszego. Problem w tym, że tutaj działalność oglądającego się kończy. Zagadka rozwiązuje się sama. Nie zdążymy nawet wyciągnąć hipotez. Tajemnice rozwiewają się krok po kroku, chronologicznie.
Historia jest chwytliwa, ale film ma jedną zasadniczą wadę - najzwyczajniej w świecie jest głupi. Głupota to słowo dość ogólne, ale cóż powiedzieć, gdy humor opiera się na chamskich wypowiedziach, przezwiskach i zboczonych tekstach? Śmiech ma wywoływać nagi Japończyk w bagażniku, ślub ze striptizerką, rzyganie i gest masturbacji prezentowany na dziecku. Poważni na pierwszy rzut oka ludzie, okazują się zgrają kretynów. Film ratuje jedynie postać Alana - w tej roli Zach Galifianakis (na marginesie - urocze nazwisko, idealne dla kariery komediowej, gdyż dla Polaka prawie niemożliwe do wypowiedzenia), która jest śmieszna, bo naturalnie głupia.
"Kac Vegas" wydaje się być komedią dobrą do oglądania z grupą przyjaciół przy sporej dawce alkoholu. Paradoks polega jednak na tym, że szybkość akcji i retrospektywny charakter filmu (wprawdzie ukazujący się w wypowiedziach, ale zawsze to kłopot) sprawia, że "Kac Vegas" jest za trudne dla pijanych, dla trzeźwych zaś nieśmieszne i żenujące.
Wiem, "Kac Vegas" to kino komercyjne, celowo głupie, które ma śmieszyć tłumy. Jeśli jednak szukać w nim czegoś inteligentnego, to film można nazwać komedią paradoksów. Ot, kolejny paradoks to bycie równocześnie anty-męskim i anty-kobiecym. Mężczyźni to pijacy, zabawiający się w nocnych klubach ze striptizerkami, uprawiający hazard, z masą głupich pomysłów, szaleńczo nieodpowiedzialni. Kobiety to albo dziwki albo przewrażliwione histeryczki albo luksusowe damulki. "Kac Vegas" obrzydziło mi całą ludzkość zarówno niewymagających intelektualnie fanów komedii jak i durnych bohaterów.
Po raz pierwszy muszę jednak pogratulować polskim producentom tłumaczenia tytułu. Amerykańskie "Hangover" to tylko kac, a przecież ten kac nie jest taki zwykły. Polska wersja podkreśla istotne miejsce wydarzeń - Vegas, i znacznie lepiej pasuje do komedii.
Podczas projekcji "Kac Vegas" miałam pod ręką zeszyt do notatek przydatnych w późniejszej recenzji. W czasie seansu nie napisałam jednak nic. W świetle zmieniających się, głupawych zdjęć przy napisach końcowych rozchwianym pismem wyskrobałam tylko: "Gdzie Charlie Chaplin? Gdzie Seksmisja?!" Bezpowrotnie przepadły czasy, kiedy ludzi śmieszyły nieme podrygi komika. Nie ceni się już wyrafinowanego humoru oscylującego na granicy grubiaństwa i inteligencji. Teraz zabawne są "American pie" i "Wpadka". Czy to komedia zgłupiała? Nie. To widzowie.
Katarzyna Płachta